Amerykański bank centralny ponownie pokazał „kto tu rządzi”. Utrzymał stopy na wysokim poziomie, ale już sam łagodniejszy ton wypowiedzi mocno wpłynął na rynki.
Z rynkiem kapitałowym, w bardzo różnym charakterze, niżej podpisany związany jest już niemal trzy dekady. Jedno na rynkach pozostaje niezmienne – zwykle to Amerykanie rządzą. A dokładnie – amerykański bank centralny. Wiele lat temu, i to przez kilkadziesiąt lat, ikoniczną postacią był Alan Greenspan, szef Fedu od 1987 do 2006 r. Słynął ze specyficznego formułowania opinii a analitycy doktoryzowali się w dociekaniach, co też ów poeta miał na myśli… Ale także wypowiedzi kolejnych prezesów Fed, choć zapewne nie tak charakterystycznych jak Greenspan, były śledzone i rozbierane na części pierwsze. Tak by wyprzedzić konkurencję i trafniej odczytać faktyczne plany najpotężniejszego banku centralnego na świecie. Identycznie jest także w czasach obecnego szefa Fedu – Powella. Dowodem jest napięcie z jakim oczekiwane są jego kolejne wypowiedzi publiczne. W czasie, gdy Polacy odwiedzali cmentarze we Wszystkich Świętych, cały świat uważnie czytał nie tylko komunikat po kolejnym decyzyjnym posiedzeniu Komitetu Otwartego Rynku (Federal Open Market Committee), ale i słuchał co na konferencji prasowej ma pod powiedzenia prezes Fedu. Komentarze bowiem były tym razem ważniejsze od samej decyzji. Ale po kolei…
Komitet Otwartego Rynku Fed, zgodnie z oczekiwaniami, utrzymał stopy bez zmian (komunikat: https://www.federalreserve.gov/monetarypolicy/files/monetary20231101a1.pdf ). Sam komunikat był dość lakoniczny, więcej Powell powiedział na konferencji. I tu warto odnotować dwa wątki – już wcześniej przewijający się temat „obserwowania” rentowności obligacji rządowych (który to – wysoki – poziom de facto jest jednym z czynników zwiększających faktyczną restrykcyjność polityki pieniężnej) oraz filozoficzno-ekonomiczną konstatację, że droga do trwale niskiej inflacji jest jeszcze daleka. Uwagę zwracało też wyraźne zastrzeżenie, że Fed nie rozmawia o obniżkach (czytaj: o faktycznym pivocie, rozumianym jako przejście do obniżek) oraz uwaga, że do trwałego obniżenia inflacji konieczne może być de facto schłodzenie gospodarki.
Jak powiedzieliśmy – rynek słuchał uważnie. I reagował od razu. Można było odnieść wrażenie, że inwestorzy odebrali opinie Fed jako potwierdzenie nadziei, że to już koniec podwyżek. Bloomberg.com opisał to nawet jako „dovish pivot”, czyli w wolnym tłumaczeniu – „gołębi zwrot”, przy czym zapewne bardziej tu chodziło o „licencia poetica” https://www.bloomberg.com/news/articles/2023-11-01/powell-hints-fed-is-done-with-hikes-in-pivot-cheered-by-markets?srnd=premium-europe.
Patrząc przez pryzmat rynku amerykańskich obligacji rządowych, łagodniejsza narracja Powella i ponowne zwracanie uwagi na rentowności obligacji przyniosły ulgę. Na dodatek, Departament Skarbu USA poinformował o planach sprzedaży obligacji na aukcjach – i tu też pozytywnie przyjęta była mniejsza od oczekiwań, choć przecież i tak ogromna, skala zwiększania podaży tych papierów. Obie te sprawy sprowokowały większy popyt, wzrost cen i spadek rentowności tych papierów – rentowność 10 lat spadła do ok. 4,71%, 2 lata do ok. 4,95% a 30 lat do ok. 4,90% (dane: Bloomberg.com).
Impuls z rynku amerykańskiego poszedł w świat i dość szybko zobaczyliśmy spadki rentowności obligacji – od Azji do Europy. W strefie euro zapewne pomogły także nieco wcześniejsze dane pokazujące kolejny spadek inflacji.
Przy okazji wspomnijmy także, że i w Polsce, według tzw. szybkiego odczytu za październik, wskaźnik roczny inflacji CPI spadł do 6,5% (komunikat GUS: https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/ceny-handel/wskazniki-cen/szybki-szacunek-wskaznika-cen-towarow-i-uslug-konsumpcyjnych-w-pazdzierniku-2023-roku,21,16.html). W efekcie, w Zaduszki, niemieckie rządowe obligacje 10-letnie (zwane na rynku Bundami), handlowane były z rentownością ok. 2,70%, brytyjskie 10-letnie papiery rządowe (tzw. Gilty) z rentownością ok. 4,39%, a polskie 10-letnie obligacje skarbowe 5,55%.
Pozytywnie na Fed i spadki rentowności obligacji zdążył w świąteczną środę wieczorem naszego czasu zareagować amerykański rynek akcji. Później w nocy w górę poszły także indeksy azjatyckie (poza chińskimi „kontynentalnymi” giełdami). Wszystko to, nawet przy mało inspirujących odczytach finalnych ankietowych wskaźników PMI dla przemysłu w Europie (strefa euro: 43,1 pkt, Niemcy: 40,8 pkt; Polska: 44,5 pkt), dało pozytywnego lekkiego kopa w górę indeksom rynków akcji w Europie. Trochę z tyłu została tym razem Warszawa (ale pamiętajmy, że mieliśmy już wcześniej mocniejsze od innych zachowania). Oczywiście, nastroje dalekie są od szampańskich, bo sytuacja gospodarcza w Europie pozostawała na razie bardzo słaba, a ryzyka geopolityczne wiszą nad nami wszystkimi niczym ciemne chmury. Ale opisane wydarzenia pokazały ponownie, jak wielką wagę rynki przywiązują do amerykańskiego banku centralnego. Niezależnie, czy szefem był ikoniczny Greenspan, czy Bernanke, Yellen, czy Powell… A co dalej? O tym – w kolejnych wydaniach.
Łukasz Kwiecień, Pekao TFI