Chleba czy igrzysk – czego bardziej potrzebuje nasze społeczeństwo? Ogłoszony ostatnio pomysł organizacji przez Polskę igrzysk olimpijskich wzbudził kontrowersje. Dotychczasowe doświadczenia miast-gospodarzy dowodzą jednoznacznie, że regułą jest dokładanie do imprez. I to potężnych pieniędzy, co zwykle jest liczone w miliardach dolarów. A potrzeb mamy aż nadto. Wystarczy na przykład spojrzeć w kierunku wschodnim, żeby uzmysłowić sobie, że wydatki na obronność są priorytetowe.
Minęło ledwie kilka dni od zakończenia XXXIII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Rezultaty osiągnięte przez polskich sportowców zostały powszechnie ocenione jako słabe. Pod względem liczby zdobytych medali były one najgorsze od dwóch dekad. A nakłady, jakie poniósł Skarb Państwa w formie dotacji na rzecz związków sportowych w przeliczeniu na jeden krążek również odbiegały in minus w porównaniu z poprzednimi dwoma imprezami w Rio de Janeiro i Tokio – jeden medal „kosztował” nas 47 mln zł. Więcej na temat pisaliśmy TUTAJ:
Sukces ma wielu ojców, porażka jest sierotą. Zgodnie z tym powiedzeniem po zakończeniu paryskiej imprezy zaczęło się polowanie na winnych słabego wyniku naszych zawodników. W sferze publicznej pojawiło się wiele materiałów pokazujących zgrzyty, do których doszło w kwartecie Ministerstwo Sportu i Turystyki (MSiT), Polski Komitet Olimpijski (PKOl), związki sportowe i sportowcy. Żadna ze stron nie szczędziła gorzkich słów, poszukując przyczyn niezadowalających wyników naszych zawodników, także w kontekście kwestii organizacyjnych.
Nie o tym jednak będzie ta analiza. Asumptem do niej jest wypowiedź premiera Donalda Tuska, którą wygłosił w piątek podczas wspólnej „polowej” konferencji (odbyła się na orliku w podwarszawskim Karczewie) ze Sławomirem Nitrasem, szefem MSiT – z nagraniem z tego wystąpienia zapoznasz się TUTAJ:
Prezes Rady Ministrów zapowiedział, że Polska podejmie formalne starania o organizację igrzysk olimpijskich. Szef rządu wskazał jako realny termin odbycia się imprezy w 2040 r. lub 2044 r. Te daty sugerują, że Donald Tusk miał na myśli organizację letnich igrzysk.
Ostatnio nasz kraj organizował zawody porównywalnej, ale nie takiej samej rangi, w 2012 r. Wówczas wraz z Ukrainą byliśmy gospodarzami turnieju mistrzostw Starego Kontynentu w męskiej piłce nożnej. W przypadku planowanych igrzysk pozostało jeszcze co najmniej kilkanaście lat, więc wiele w tej mierze pewnie się zmieni. Powodem korekty mogą być choćby zamiary innych państw, które będą konkurować z Warszawą. Przykładem Niemcy, którzy ogłosili, że postarają się o organizację letnich igrzysk w Berlinie w 2040 r. Data nieprzypadkowa, ponieważ wtedy przypadnie 50. rocznica zjednoczenia RFN i NRD. Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) prawdopodobnie przyklaśnie tej inicjatywie, gdyż wpisuje się ona doskonale w wartości olimpijskiej. Nam, o ile dalej będziemy „drążyć” temat, pozostaną starania o igrzyska w 2044 r., co akurat też nieźle wpisywałoby się w politykę MKOl propagowania odpowiednich wartości olimpijskich, ponieważ w tej dacie wypada setna rocznica powstania warszawskiego.
Niewiele czasu minęło od wystąpienia premiera, a sprawa igrzysk znalazła już swój oddźwięk w opinii publicznej. Sport.pl zapytał internautów, czy organizacja imprezy, to dobra idea. 55% uczestników ankiety uznało, że to „fatalny pomysł”, 18% wskazało, że to „niezbyt dobry pomysł”, zaś 18% było zdania, że to „świetny pomysł”. Wygląda na to zatem, że poziom poparcia inicjatywy rządowej jest mizerny.
Odejdźmy jednak od postrzegania społecznego i świata polityki – skupmy się na ekonomii sportu. Ile tak naprawdę musiałaby wyłożyć Polska, aby móc pomarzyć o organizacji igrzysk? Precyzyjnej kwoty zapewne nie sposób podać, gdyż na ostateczny koszt imprezy ma wpływ wiele czynników – m.in. chodzi o:
– rozmach igrzysk,
– liczbę dyscyplin i konkurencji, które się odbędą,
– stan infrastruktury sportowej i towarzyszącej zawodom (np. baza hotelarska, siatka połączeń drogowych, kolejowych i lotniczych),
– poziom nasycenia służbami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo uczestników.
Niemniej, można podeprzeć się historycznymi danymi z poprzednich igrzysk. One rzucą nieco światła na to, jakie pieniądze należy zabezpieczyć, aby impreza miała rację bytu, a nie zakończyła się kompromitacją w skali globalnej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce firmować przedsięwzięcia pod tytułem „Wielka Klapa”.
Na potrzeby tej analizy wzięte zostały pod uwagę statystyki dotyczące letnich i zimowych igrzysk olimpijskich, które zostały rozegrane od 1960 r. Gdy spogląda się na te dane, od razu rzuca się w oczy to, że imprezy stają się coraz bardziej masowe – ze względu na liczbę zawodników reprezentujących swoje państwa oraz liczbę rozgrywanych konkurencji.
W przypadku igrzysk letnich od czasu imprezy rzymskiej z 1960 r. do czasu imprezy paryskiej w 2024 r. liczba zawodników wzrosła z 5338 do 10 714, a liczba konkurencji, w których toczyły się zmagania sportowe poszła w górę ze 150 do 329.
Trend ten da się również zaobserwować w przypadku igrzysk zimowych. Od czasu imprezy w Squaw Valley z 1960 r. do imprezy pekińskiej z 2022 r. liczba zawodników zwiększyła się z 665 osób do 2871. Liczba konkurencji „wypączkowała” – z 27 (1960) do 109 (2022).
Ma to swoje naturalne konsekwencje. Więcej sportowców i konkurencji do obsłużenia przekłada się na większe obciążenia kosztowe organizatorów igrzysk. W tym roku pojawiło się opracowanie na ten temat przygotowane przez naukowców z University of Oxford (UoO) – zapoznasz się z nim TUTAJ.
Jego twórcy – Alexander Budzier i Bent Flyvbjerg – potwierdzili, że za sprawą wzmożonego wysiłku organizacji igrzysk stają się one coraz droższe (dla uzyskania wspólnego mianownika zostało to przeliczone na ceny stałe z 2022 r.). I dotyczy to bez wyjątku zarówno zawodów letnich, jak i zimowych. Badaczom nie udało się ustalić kosztów organizacyjnych wszystkich igrzysk, dlatego poniższe infografiki nie zawierają kompletu imprez.
Z danych tych wynika, że najdroższe są igrzyska letnie – średni koszt organizacji wyniósł w latach 1960-2024 8,1 mld dol., zaś mediana 7,4 mld dol. Czyli w przeliczeniu na złotego należy się liczyć z wydatkiem rzędu 28,6-31,3 mld zł. Oczywiście wiele będzie zależało, czy organizator nie będzie chciał hojniej sypnąć groszem. Tak jak to było na przykład w brazylijskim Rio de Janeiro (23,6 mld dol., czyli 91,3 mld zł), co do tej pory miastu odbija się czkawką za sprawą gigantycznego zadłużenia budżetu samorządowego i niszczeniem obiektów olimpijskich z powodu braku wystarczającej liczby pomysłów na ich zagospodarowanie.
To może mieć wymiar o wiele szerszy (na szczeblu państwowym). Grecy zorganizowali igrzyska letnie w 2004 r., co okazało się pocałunkiem śmierci. I doprowadziło ich kraj do potężnej zapaści gospodarczej w późniejszych latach, łącznie z przymusową, drakońską sanacją finansów państwa, która została wymuszona przez UE.
Nie sztuką jest bowiem wydać miliardy dolarów na jednorazową imprezę, a później rwać sobie włosy z głowy, patrząc jak powolnej degradacji ulegają areny sportowe – dotyczy to przede wszystkim sportów niszowych, które uprawia i obserwuje niewielki odsetek społeczeństwa. To problem tzw. białych słoni, czyli drogich obiektów, które z powodu swojego rozmiaru (pojemności miejsc dla kibiców) lub specjalistyczny charakter mają ograniczone zastosowanie po igrzyskach olimpijskich.
Utrzymanie stadionu olimpijskiego w Sydney kosztuje miasto ok. 30 mln dol. rocznie. Słynne pekińskie „Ptasie Gniazdo”, którego wybudowanie kosztowało 460 mln dol., pochłania 10 mln dol. rocznie na potrzeby utrzymania obiektu w niepogorszonym stanie. Stadion najczęściej stał nieużywany po igrzyskach w 2008 r., aż miasto po kilkunastu latach wykorzystało go ponownie do organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w 2022 r. Niemal wszystkie obiekty olimpijskie powstałe z okazji igrzysk ateńskich w 2004 r. są teraz zaniedbane.
Kanadyjski stadion olimpijski w Montrealu – Big Owe – generuje regularnie olbrzymie koszty utrzymania. W 2024 r. rząd prowincji Quebec zapowiedział, że wyda 870 mln dol. na wymianę dachu rzadko używanego obiektu (po raz trzeci), co skłoniło krytyków do zaproponowania drastycznego rozwiązania palącego problemu – rozbiórki stadionu.
Istotnie tańsze są z kolei igrzyska zimowe. Średnia kosztu organizacji tego typu imprezy dla lat 1960-2022 wyniosła 4,4 mld dol., natomiast mediana 2,5 mld dol. Choć i w tym przypadku można znaleźć zawody, których koszt może śmiało rywalizować z najdroższymi zawodami letnimi. Na myśl przychodzą naturalnie igrzyska w Soczi w 2014 r., na które Rosjanie wyłożyli prawie 29 mld dol.
To wszystko ostateczne koszty, jakie ponieśli organizatorzy imprez. A zmorą igrzysk jest notoryczne niedoszacowywanie wydatków, które wiążą się z przeprowadzeniem igrzysk. Najświeższy przykład z brzegu – zakończona niedawno paryska impreza miała kosztować pierwotnie niespełna 4 mld euro. Ostatecznie wyszło prawie 9 mld euro. Amerykanie, którzy szykują się do letnich igrzysk Los Angeles (LA), rozgrywanych w 2028 r., już zweryfikowali budżet, który wzrósł z początkowych 5,3 mld dol. do 6,8 mld dol. I trudno nie przypuszczać, że to nie jest ich ostatnie słowo.
Organizatorzy zwykle przygotowują zakładkę na nagły wzrost wydatków – stanowi ona najczęściej 10-15% pierwotnego budżetu. Tylko, że to z reguły nie wystarcza. To, co w rzeczywistości trzeba wydatkować, często wielokrotnie przekracza plany.
Dlatego, gdy słyszy się deklaracje organizatorów, że przedsięwzięcie będzie kosztować X, to spokojnie można na bazie doświadczeń historycznych przyjąć, że będzie to raczej co najmniej X razy dwa.
Do jak dramatycznych decyzji w obliczu niedoszacowania kosztu organizacji igrzysk może dochodzić przekonuje przypadek Rio de Janeiro 2016. Skala deficytu była tak znaczna, że lokalny gubernator musiał ogłosić stan wyjątkowy, aby zabezpieczyć dodatkowe fundusze na igrzyska z pieniędzy zarezerwowanych na radzenie sobie z klęskami żywiołowymi i innymi katastrofami. Sięgnięto zatem po pieniądze przeznaczone na chleb – igrzyska okazały się ważniejsze.
Zresztą cyrk, jaki zapanował w związku z imprezą w Rio de Janeiro, ilustruje najlepiej fakt, że mimo blisko dekady od zakończenia igrzysk komitet organizacyjny wciąż nie przekazał do MKOl ostatecznego sprawozdania.
Wreszcie zdarzają się niepożądane konsekwencje wynikające z zaciągniętego finansowania kapitałem obcym. Kanadyjski Montreal spłacał długi w związku z 720% przekroczeniem zabudżetowanych kosztów igrzysk z 1976 r. przez 30 lat.
Wyżej zamieszczona infografika odnosi się do długiego horyzontu czasowego i jest wypadkową dla imprez od 1960 r. Na poniższej infografice pokazuję już dane szczegółowe dla imprez, które odbyły się po upadku komunizmu w Polsce. Gdzie żyją najwięksi planiści-megaoptymiści? W przypadku igrzysk letnich najbardziej przestrzelili organizatorzy imprez w Barcelonie (1992) i Rio de Janeiro (2016). Błąd w szacowaniu prawidłowego budżetu na poziomie sześciokrotności pierwotnych kosztów robi rzeczywiście wrażenie. Tak „grubych” błędów ustrzegli się ekonomiści planujący wydatki na poczet igrzysk zimowych, choć i tam zdarzały się olbrzymie pomyłki (Soczi 2014).
Jeszcze ciekawiej wyglądają analizowane statystyki, gdy uwzględnimy różne projekty infrastrukturalne. Można to oceniać m.in. pod względem trzech parametrów: ile wynosi średnie realne niedoszacowanie w porównaniu z przyjętym budżetem, ile projektów zmieściło się w budżecie lub nawet poniżej niego, a także ile projektów cechowało co najmniej 50% przekroczenie budżetu.
Inwestycje infrastrukturalne dotyczące organizacji igrzysk wypadają w takim rankingu nader słabo. Żadna z nich nie znalazła się w budżecie, prawie 80% z nich przekroczyło budżet o minimum 50%. Porównanie z nimi wytrzymują jedynie inwestycje w energię jądrową (budowa elektrowni, przechowywanie i likwidacja materiałów radioaktywnych), a tutaj zdaje się Polska ma ambitne plany.
Jak widać budżetowanie kosztów igrzysk, to jak stąpanie po polu minowym z pesymistycznymi perspektywami. Może dojść do niewielkiego niedoszacowania, ale często bywa tak, że organizatorzy wylecą na minie planistycznej w sobie tylko znanym kierunku, z którego może nie być powrotu.
Wgłębiając się w ekonomię sportu, sięgnijmy po korzyści płynące z organizacji igrzysk. Są one dwuwymiarowe – łatwo mierzalne i trudno mierzalne. W ramach pierwszej kategorii organizator imprezy może liczyć bezpośrednio m.in. na przychody z tytułu sponsoringu partnerów lokalnych i licencjonowania produktów olimpijskich (w tym wykorzystujących logotyp i maskotkę imprezy) oraz sprzedaży biletów wstępu na areny olimpijskie. Do tego dochodzą już na poziomie państwa-gospodarza wpływy z podatków m.in. od usług hotelarskich, gastronomicznych, turystycznych, przewozowych i paliwowych. Przychody z tytułu sponsoringu partnerów światowych i transmisji zawodów trafiają do MKOl, który dzieli się nimi z komitetem organizacyjnym igrzysk (organizacja zatrzymuje ponad połowę przychodów telewizyjnych).
Jest i druga kategoria – korzyści trudno mierzalne. To zwykle dotyczy kwestii wizerunkowych państwa-gospodarza, o ile oczywiście impreza została zorganizowana w sposób wzorowy, zapadając trwale w pamięci kibiców. Dzięki niej za sprawą środków masowego przekazu kształtuje się pozytywny obraz kraju, co można przeliczać na ekwiwalent reklamowy. A to może być kołem zamachowym do czerpania w przyszłości przychodów z turystyki. Przy czym ten aspekt, zdaniem niektórych badań naukowych, jest przeceniany. Kibice odwiedzający kraj igrzysk często nie mają zbyt dobrych skojarzeń z powodu wszechobecnego tłoku i powszechnej drożyzny, co sprawia, że powroty turystyczne po imprezie są dyskusyjne. Jak wyglądają przepływy strumieni przychodowych i kosztowych w podziale na poszczególne ciała firmujące imprezę (MKOl, lokalny komitet organizacyjny, rząd państwa-gospodarza) widać na poniższej infografice – ze szczegółowym wytłumaczeniem, jak funkcjonują te przepływy zapoznasz się TUTAJ.
A jak wygląda bilans korzyści (różnica między przychodami a kosztami) w odniesieniu do pojedynczych igrzysk? Niestety, niezbyt zachęcająco. Zasadą jest to, że imprezy są deficytowe.
„Los Angeles było jedynym miastem, które złożyło ofertę na Letnie Igrzyska Olimpijskie 1984, co pozwoliło mu na wynegocjowanie wyjątkowo korzystnych warunków z MKOl. Co najważniejsze, Los Angeles mogło polegać niemal wyłącznie na istniejących stadionach i infrastrukturze zamiast obiecywać wystawne nowe obiekty, aby skusić komitet selekcyjny MKOl. To, w połączeniu z gwałtownym wzrostem przychodów z transmisji telewizyjnych, sprawiło, że Los Angeles było jedynym miastem, które osiągnęło zysk z organizacji igrzysk olimpijskich kończąc je z nadwyżką operacyjną w wysokości 215 mln dolarów” – ocenili Martin Müller, David Gogishvili, Sven Daniel Wolfe ze szwajcarskiego Uniwersytetu w Lozannie, autorzy przedstawionego wyżej badania.
Jak na miliardy dolarów, które należy zainwestować w organizację igrzysk, to nie jest jakaś oszałamiająca stopa zwrotu. Mimo to, sukces biznesowy LA stanowił inspirację dla wielu państw ubiegających się o przeprowadzenie igrzysk. Liczba miast ubiegających się o przywilej organizacji imprezy znacząco wzrosła – z dwóch pretendentów w 1988 r. do dwunastu w 2004 r.
Wiele osób koncentruje się na kosztach, które należy ponieść z tytułu organizacji igrzysk. To wydatki bezpośrednie, gdy wiadomo już gdzie będzie toczyć się impreza. Ale są jeszcze wydatki pośrednie. Obciążają one podmioty ubiegające się o przeprowadzenie zawodów, choć rezultat dotyczący wyłonienia szczęśliwca, który zorganizuje igrzyska jest jeszcze nieznany. I są one całkiem spore.
„Miasta inwestują miliony dolarów w ocenę, przygotowanie i złożenie oferty do MKOl. Koszty planowania, zatrudniania konsultantów, organizacji wydarzeń i niezbędnych podróży stale mieszczą się w przedziale od 50 do 100 mln dolarów. Tokio wydało aż 150 mln dolarów na swoją nieudaną ofertę w 2016 r. i około połowę tej kwoty na udaną ofertę w 2020 r., podczas gdy Toronto uznało, że nie stać go na wydanie 60 mln dolarów, których potrzebowałoby na ofertę w 2024 r.” – wyjaśniła trójka szwajcarskich naukowców.
Gdy komitet selekcyjny MKOl dokona wyboru gospodarza igrzysk, to najczęściej ma on około dekady, aby przygotować się do organizacji imprezy. Zakładając, że daty podane przez Donalda Tuska są rzeczywiście realne, to można przyjąć, iż wszystko rozstrzygnie się w przypadku Polski w okolicach 2030-2034 roku.
Setki milionów dolarów związane z przygotowaniem oferty organizacji igrzysk mogą zostać zatem wyrzucone w błoto. To jednak nie jest najgorsze. W scenariuszu, że Polska zostanie wybrana na gospodarza imprezy, o wiele większym zagrożeniem są finanse bezpośrednio dotyczące zawodów. Stopa zwrotu z inwestycji (ROI) dla igrzysk w latach 1964-2018 (w dolarach w cenach stałych z 2018 r.) była ujemna. I to bardzo głęboko.
Gdyby jakikolwiek dyrektor finansowy przyszedł na posiedzenie zarządu spółki i obwieścił, że planowaną inwestycję będzie cechowało ujemne ROI na poziomie kilkudziesięciu procent, to prawdopodobnie zapadłaby na nim co najmniej kłopotliwa cisza. A jeszcze, gdyby się upierał przy tym, że to fantastyczny pomysł, to jego dalsze losy w firmie stałyby pod wielkim znakiem zapytania.
Dobrze, że polscy decydenci mają marzenia, które jednak nieuchronnie pociągną za sobą poważne wydatki budżetowe. W tej analizie znalazły się jedynie podstawowe zagadnienia, które wiążą się z organizacją igrzysk olimpijskich. Projektowane za co najmniej kilkanaście lat przedsięwzięcie jest jednak o wiele bardziej skomplikowane niż EURO 2012 przygotowane przy tym przy udziale partnerów ukraińskich, dlatego proste porównania z mistrzostwami piłkarskimi wydają się na wyrost.
Z pewnością znajdą się krytycy pomysłu zorganizowania tej największej imprezy sportowej w naszym kraju. Będą argumentować swoje podejście tym, że zamiast igrzysk lepiej postawić na chleb. Istnieją bowiem pilniejsze potrzeby społeczne – np. obronność, edukacja, służba zdrowia, transport, wsparcie transformacji dekarbonizacyjnej. Projekty inwestycyjne podejmuje się wówczas, gdy są one uzasadnione ekonomicznie. No chyba, że ktoś lubi marnotrawić grosz publiczny. Pomysł rządu będzie nabierać rumieńców wraz z postępami w zakresie przygotowywania oferty dla MKOl.
Pierwszym krokiem, jaki powinien zrobić resort sportu i turystyki jest inwentaryzacja posiadanych zasobów pod kątem wymogów organizacyjnych. Czyli określenie tego, co już mamy w kontekście infrastrukturalnym, a co trzeba będzie jeszcze wybudować. Jednocześnie dobrze by było, żeby inwentaryzacji towarzyszyło przedstawienie pomysłów na zagospodarowanie infrastruktury po zakończeniu igrzysk. Bez tego karkołomnym zadaniem wydaje się przekonanie społeczeństwa, że warto zaangażować się w przedsięwzięcie, a jego organizacja nie okaże się pocałunkiem śmierci dla polskich finansów.