Paryskie igrzyska są już wspomnieniem. Dla niektórych nawet gorzkim. Polakom nie dały one zbyt dużo powodów do radości, bo liczba zdobytych medali jest nader skromna, ale i Francuzi nie będą ich wspominać w samych superlatywach. Istnieje bowiem sporo świadectw, że organizatorzy nie ustrzegli się różnych wpadek. Pozostaje mieć nadzieję, że następne igrzyska – w Los Angeles – zostaną dużo lepiej przygotowane.
Wczoraj zakończyły się XXXIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Za cztery lata sportowcy staną w szranki rywalizacji w Los Angeles. Nasza drużyna zdobyła w Paryżu 10 medali różnych kolorów – jeden złoty krążek, cztery srebrne i pięć brązowych. To skromny urobek. Po raz ostatni tyle medali zdobyliśmy dwie dekady temu – w Atenach w 2004 r.
To jednak „suche” dane nie uwzględniające liczebności wystawionej reprezentacji. Można do sprawy podejść nieco inaczej, a mianowicie przeliczyć, ilu zawodników było potrzebnych, żeby zdobyć medal. W przypadku paryskich igrzysk potrzeba było 21,1 sportowców, aby odnotować krążek igrzysk na koncie polskiej drużyny. I był to jeden z najgorszych współczynników od zawodów w australijskim Melbourne w 1956 r. – gorzej było jedynie w przypadku igrzysk, które odbyły się w Pekinie w 2008 r. (23,9), oraz igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 r. (22,3).
A jak Polacy wypadli pod względem tego wskaźnika na tle innych drużyn? Najłagodniej rzecz ujmując – tak sobie. Widać to na poniższej infografice, która pokazuje stosunek liczby zawodników reprezentacji wystawionych na igrzyskach paryskich do liczby zdobytych medali (bez względu na kolor krążka). W tych wyliczeniach zostały uwzględnione jedynie teamy, które wystawiły co najmniej 100 zawodników. Na 32 drużyny, które reprezentowała co najmniej setka sportowców, Polska uplasowała się na siódmym miejscu od końca. Można tylko pozazdrościć efektywności zespołom: Chin (4,3), Korei Płd. (4,4), Stanów Zjednoczonych (4,7) i Wielkiej Brytanii (5,0). U nas potrzeba było ponad 20 zawodników, żeby zdobyć medal. U liderów rankingu wystarczyło kilka osób.
Warto naturalnie zastanowić się, co uczynić, żeby polska reprezentacja podczas następnych igrzysk poprawiła ten współczynnik efektywności. Ta refleksja nie powinna ograniczyć się jedynie do Polskiego Komitetu Olimpijskiego (PKOl) i poszczególnych związków sportowych. Moim zdaniem wymaga to systemowego spojrzenia, na co wspomniane organizacje, choćby stawały na głowie, to nie mają bezpośredniego wpływu. Warto poszukać odpowiedzi na to, co zrobić, żeby młodzież odeszła od komputerów i smartfonów, aby zająć się intensywniej sportem.
Skoro żonglujemy cyframi, to można wyliczyć jeszcze jeden indykator. Ministerstwo Sportu i Turystyki (MSiT) ma w zwyczaju przyznawać dotacje na rzecz związków sportowych, które reprezentują dyscypliny olimpijskie. Stąd da się skonstruować wskaźnik, objaśniający, ile złotych w postaci dotacji kosztowało zdobycie przez naszą kadrę jakiegokolwiek medalu. Dla igrzysk paryskich współczynnik wyniósł przeszło 47 mln zł. To dużo więcej niż w przypadku poprzednich dwóch imprez (Rio i Tokio), gdy wskaźnik zamknął się kwotą poniżej 40 mln zł. Łącznie resort sportu i turystyki wyasygnował ok. 1,4 mld zł na trzy ostatnie letnie igrzyska olimpijskie. Rezultat: 35 medali.
Organizatorom zdarzały się wpadki
Jedyny złoty medal dla naszej reprezentacji zdobyła Aleksandra Mirosław w dość niszowej dyscyplinie – we wspinaczce sportowej na czas. Mirosław we wszystkich wyścigach po pionowej 15-metrowej ściance nie miała sobie równych. Nie dość, że sportsmenka okazała się najlepsza, to jeszcze dwukrotnie pobiła rekord świata (aktualny jej rekord wynosi 6,06 s).
Zawodniczka klubu Kotłownia Lublin przed finałami pewnie najadła się nieco strachu. Wszystko za sprawą tego, że autokar dowożący sportowców z wioski olimpijskiej na arenę wspinaczkową popsuł się, a organizatorzy nie mogli podstawić zastępczego środka transportu. Istniało zatem ryzyko, że Mirosław, będąca w wyśmienitej formie, nie będzie mogła dotrzeć do Le Bourget Sport Climbing Venue w podparyskim Saint-Denis, gdzie odbywały się zawody. Całe szczęście, że na wysokości zadania stanęła misja PKOl, która natychmiast zareagowała zapewniając transport naszej zawodnicze.
Wiele misji zresztą dysponowało rezerwową flotą na takie nieprzewidziane sytuacje. Przykładowo: komitet indyjski miał w zanadrzu kombi, mini SUV-a, dwa minivany i cztery dodatkowe samochody osobowe, które owszem woziły oficjeli na różne imprezy, ale w razie podbramkowej sytuacji mogły służyć do przewozu sportowców.
Na pierwszy rzut oka – przynajmniej na ekranach telewizorów – igrzyska paryskie zostały zorganizowane we wzorowy sposób. Tak jednak nie było, bo zresztą być nie mogło. Zawsze na imprezach o takim rozmachu zdarzają się potknięcia organizacyjne. Generalnie niepożądane zdarzenia, do jakich doszło, można podzielić na trzy grupy. Te plagi główne to: transport, wyżywienie/zakwaterowanie, kradzieże.
O przygodach Aleksandry Mirosław już wspomniałem. Są jednak i inne świadectwa, które pokazują, że nie wszystko w sferze transportu było dopracowane. Podczas igrzysk panowały solidne upały. Jeden z tenisistów stołowych przeżył 45-minutową podróż z wioski olimpijskiej do areny rozgrywek swojej dyscypliny w autobusie bez klimatyzacji – później określił to zdarzenie jako „podróż do piekła”. Pewna uczestniczka imprezy miała podobną sytuację, co podsumowała, że na zewnątrz było chłodniej (mimo upału) niż w autobusie.
Skoro jesteśmy już przy upałach, to można przejść do kwestii związanych z wyżywieniem i zakwaterowaniem. W celu zmniejszenia śladu węglowego organizatorzy paryskich igrzysk olimpijskich postanowili nie instalować klimatyzacji w pokojach sportowców. I miało to swoje niepożądane konsekwencje ze względu na gorączkę panującą za oknami.
Reprezentacja południowokoreańskich pływaków już po dniu pobytu w wiosce olimpijskiej spakowała swoje manatki i przeniosła się gdzie indziej. Amerykańska gwiazda tenisa ziemnego Coco Gauff udostępniła na TikToku film pokazujący kwatery mieszkalne jej i koleżanek z drużyny. Klip, któremu towarzyszyły krzykliwe efekty dźwiękowe, zawierał podpis: „10 dziewczyn, dwie łazienki”. Jedna z tenisistek stołowych wspomniała, że „tekturowe” łóżka były tak niewygodne, że przez pierwsze kilka nocy trudno jej było spokojnie spać.
Problemy dotyczyły również wyżywienia. Sportowcy żywili się w hali wielkości boiska do piłki nożnej – sala miała 3,5 tys. miejsc siedzących, a dziennie wydawano przeciętnie 40 tys. posiłków. Według L’Equipe dania wegetariańskie były racjonowane, czyli ich po prostu w pewnym momencie brakowało. Niedostatki występowały również w przypadku jajek i mięsa grillowanego. Wobec tego dochodziło do sytuacji, że zawodnicy zamawiali posiłki z zewnątrz. Działo się tak, mimo tego, iż organizatorzy igrzysk przestrzegali, że nie można w ten sposób zagwarantować jakości jedzenia. Gdyby ktokolwiek zamawiający pożywienie spoza wioski doznał jakiegoś zatrucia pokarmowego (np. faworyt którejś z dyscyplin), to pewnie wybuchnąłby nie lada skandal. Tylko, kto by się najbardziej przyczynił do tego – ryzykujący sportowiec, czy niedomagający organizator.
Wioska olimpijska miała być bezpiecznym domem dla uczestników imprezy. Różnie z tym bywało, choć rzeczywiście, gdy patrzy się na całokształt igrzysk, to francuskie służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo zawodów stanęły na wysokości zadania. Niestety w przypadku wioski doszło do niepotrzebnych incydentów. Japońskiemu zawodnikowi rugby skradziono obrączkę ślubną, naszyjnik i gotówkę z pokoju. Javier Mascherano, trener argentyńskiej drużyny olimpijskiej w piłce nożnej, wyjawił, że niektórzy z jego zawodników zostali okradzeni przed ich pierwszym meczem w turnieju.
I to wszystko w kompleksie, liczącym 52 hektary, który monitorowało 180 kamer bezpieczeństwa.
LA chce zaskoczyć widzów następnych igrzysk Powróćmy jednak do perturbacji transportowych naszej czempionki. Miasto Aniołów, które będzie gościło sportowców podczas następnych igrzysk, jest bardzo zatłoczone. Jazda miejska „zderzak w zderzak” jest regułą, a nie wyjątkiem od niej. Można zatem założyć, że kwestia transportu będzie poważnym wyzwaniem dla organizatorów. Według TomTom Traffic Index średnia prędkość poruszania się w LA wyniosła 29 km/h w 2023 r. To i tak sporo w porównaniu z najbardziej zatłoczonym na świecie Londynem, w którym średnia prędkość przemieszczania się to 14 km/h – z dokładnymi statystykami na temat tempa ruchu miejskiego na całym świecie zapoznasz się TUTAJ. Są tam nasze „perełki komunikacyjne” m.in. w postaci Wrocławia (20 km/h), Łodzi (22 km/h) i Krakowa (23 km/h).
Los Angeles leży w stanie Kalifornia, który słynie m.in. z Doliny Krzemowej. To obszar zlokalizowany w północnej części Doliny Santa Clara, będący synonimem amerykańskiego sektora zaawansowanych technologii. Wystarczy napisać, że w Dolinie Krzemowej mają swoje siedziby m.in. takie koncerny jak (w kolejności alfabetycznej): Adobe, AMD, Apple, Cisco, Google, Hewlett-Packard, Intel, Meta, NVIDIA, Oracle czy Yahoo!.
Można spodziewać się, że Miasto Aniołów będzie chciało zachwycić świat najnowszymi zdobyczami technologicznymi. W końcu igrzyska służą też do promowania miast-organizatorów. Te nowinki technologiczne, które mają zostać zaprezentowane w trakcie imprezy, odnoszą się również do transportu. Dokładnie chodzi o taksówki VTOL, które mają zostać udostępnione do poruszania się przez sportowców – oczywiście nie samodzielnego, tylko pod opieką pilota.
VTOL (skrót od ang. vertical take-off and landing), co pewnie najlepiej tłumaczyć na polski jako „pionowzlot”, to zdolność środka powietrznego do pionowego startu i pionowego lądowania. Łatwo sobie to wyobrazić, gdy weźmie się pod uwagę choćby drony. Nie potrzebują one rozbiegowego pasa do startu, ani lądowania.
Sam koncept VTOL jest z powodzeniem stosowany od lat w sferze wojskowej. W uproszczeniu przykładami statków powietrznych VTOL (w uproszczeniu, gdyż są to tak naprawdę precyzyjnie rzecz przedstawiając statki typu V/STOL) są amerykańskie Bell-Boeing V-22 Osprey, brytyjski Hawker Siddeley Harrier i jego amerykański odpowiednik Boeing AV-8B Harrier II. W historii świata niejednokrotnie było tak, że technologie zbudowane lub testowane na potrzeby wojska później znajdowały zastosowanie w „cywilu”. Pomyślmy na przykład o duraluminium, mikrofalówce, diodach RGB, cyjanoakrylu, teflonie czy nadajniku GPS.
Organizatorzy imprezy w Los Angeles chcą postawić na transport za pomocą VTOL. Pytanie: czy to jakaś mrzonka lub przejaw myślenia życzeniowego? Niewykluczone, choć są oznaki, że „chciejstwo” może przerodzić się w fakty. W październiku 2023 r. Wisk Aero zorganizowała pierwsze publiczne loty taksówek powietrznych w strefie Miasta Aniołów wraz z aglomeracją. Te statki to eVTOL, czyli aeroplany z napędem elektrycznym. Archer Aviation, planuje uruchomić sieć mobilności powietrznej w Los Angeles już w 2026 r. Firma zamierza obsługiwać pasażerów za pomocą samolotu Midnight.
„Utworzenie naszej sieci w Los Angeles przed wydarzeniami globalnymi, które odbędą się w regionie w ciągu najbliższych trzech lat, jest kamieniem milowym, który wystawi Midnight na widok całego świata” — powiedział dyrektor generalny Adam Goldstein, mając na myśli Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 2026 r., Super Bowl w 2027 r. i Igrzyska Olimpijskie w 2028 r.
Do komercjalizacji sposobi się też Joby Aviation, która planuje uruchomić siatkę połączeń VTOL w Los Angeles i Nowym Jorku począwszy od 2025 r.
Awangardowym podniebnym środkom transportu (chodziło o pojazdy typu hoverbike) redakcja ISBiznes.pl poświęciła sporo uwagi jakiś czas temu. Materiały na ten temat znajdziesz TUTAJ:
i TUTAJ: