Francja musi znaleźć 15 mld euro dochodów lub taką sumę oszczędzić rocznie, by spełnić europejskie kryteria redukcji deficytu do bezpiecznych 3%. Francuski rząd zaczyna odczuwać ciężar procedury nadmiernego deficytu wdrożonej przez Unię Europejską i prosi o przedłużenie czasu redukcji deficytu z unijnych 4 do 7 lat.
Suma 15 mld euro, według Bloomberg Economics, znalazła się w przesłanej w czerwcu przez Paryż odpowiedzi na pismo Komisji Europejskiej wdrażające wobec Francji unijną procedurę nadmiernego deficytu. Odpowiada ona 0,55% rocznego PKB Francji w ostatnich 7 latach.
Jak stwierdzają analitycy AFP, uzyskanie zgody na jakiekolwiek cięcie wydatków będzie nad Sekwana podwójnie trudne ponieważ zarówno lewicowy sojusz, który wygrał II turę wyborów, jak i skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe, które wygrało I turę, są cięciom przeciwne. Tymczasem odchodzący w wyniku wyborów rząd musiał się zobowiązać do ograniczenia wydatków w związku z rozpoczęciem procedury nadmiernego deficytu. Ale zwycięzcy obu tur chcą hojnie wydawać budżetowe pieniądze – nawet najostrożniejszy program reform zawarty w manifeście wyborczym partii Renassaince prezydenta Emmanuela Macrona zwiększyłby deficyt o 21 mld euro rocznie, zaś wydatki zwycięzców obu tur – o co najmniej dwukrotnie więcej.
Prezes Banku Francji François Villeroy de Galhau ostrzegł jednak, że krajowi nie wolno zwiększać wydatków budżetowych i „promować deficytu”.
„Nie możemy sięgać po głębsze deficyty. Kosztują coraz więcej w finansowaniu i obciążają naszą suwerenność” – powiedział w wypowiedzi dla radia Franceinfo.
Tymczasem owe 15 mld euro to dopiero początek negocjacji z Brukselą, w trakcie których Francja liczy, że zyska na czasie, by móc zejść z deficytem poniżej „magicznego” pułapu 3%. Według oficjalnych oświadczeń rząd spodziewa się obniżenia deficytu sektora publicznego z 5,1% w 2024 roku do 4,1% w 2025 roku i do 2027 roku osiągnąć unijne 3%.
Okazało się jednak, że potrzeba na to 7 lat a nie 4 jak przewidywała UE, a sytuację dodatkowo komplikuje problem inwestycji, które trzeba będzie w tym okresie podejmować i znów powiększą one deficyt. Ale bez tych zmian korekta we francuskim budżecie musiałaby być nadzwyczajną – brukselski zespół doradców Bruegel stwierdził, że w standardowym okresie czteroletnim wyniosłaby ona 0,94% PKB, podczas gdy w czasie 7 lat – 0,54% PKB.
Co ciekawe, jeszcze w czwartek 11 lipca, kiedy do inwestorów i na rynki zaczęła wyciekać nowina, że Francja poprosi o przedłużenie terminu naprawy finansów publicznych z 4 do 7 lat minister finansów Bruno Le Maire powiedział mediom, że osiągnięcie do 2027 roku unijnego pułapu deficytu wynoszącego 3% ma kluczowe znaczenie dla „utrzymania zaufania rynków” i „zachowania wiarygodności (Francji – red.)w strefie euro”.
„Moim priorytetem jest zagwarantowanie, że w 2024 r. osiągniemy deficyt (wskaźnik) na poziomie 5,1%” – dodał, zauważywszy, że zostanie to osiągnięte dzięki całkowitym oszczędnościom w wysokości około 25 mld euro w 2024 roku, zaś dalsza redukcja deficytu „będzie należała do rządu 2025 roku”.
Nicola Mai, analityk ds. kredytów państwowych w PIMCO Europe, powiedział w Bloomberg Television, że według niego jakakolwiek administracja, która zostanie utworzona w Paryżu, ostatecznie okaże się skuteczna w kwestii redukcji deficytu.
„Będziemy mieli słaby rząd – rząd mniejszościowy. Ktokolwiek będzie w rządzie prawdopodobnie w dużej mierze spełni żądania Komisji, jeśli chodzi o deficyty” – dodał.
Francja, jak i Polska także objęta unijną procedurą nadmiernego deficytu, musi do 20 września przesłać do Brukseli średnioterminowe plany budżetowe. Będą one analizowane przez ekspertów Komisji oraz ministrów finansów UE i wysłane „zalecenia do planu”, które będą stanowiły podstawy rocznych budżetów na następne lata. Te z kolei muszą znaleźć się w Brukseli do końca października. Wrześniowa data nie jest jednak sztywna, rzecznik Komisji Europejskiej powiedział Bloomberg TV, że Komisja i państwo członkowskie mogą uzgodnić przedłużenie tego terminu.
Analitycy zwracają jednak uwagę, że sprawa nadmiernego deficytu ujawniła się w najgorszym możliwym momencie, bowiem okazało się także, iż zadłużenie Francji przekroczyło już 110% PKB i nadal rośnie. Efekty widać we francuskich obligacjach, które pokazują w porównaniu ze swoimi niemieckimi odpowiednikami spread na poziomie 65 punktów bazowych, podczas gdy średnia z ostatnich 5 lat wynosiła 40 punktów bazowych.
Christian Keller, dyrektor działu badań ekonomicznych Barclays Bank, stwierdził w Bloomberg TV, że Francja i tak będzie musiała zrobić coś odwrotnego niż postulują jej partie polityczne i to jeszcze przed zaplanowanymi na jesień raportami ratingowymi największych agencji. Zaznaczył, że jego zdaniem presja na francuskie spready będzie nadal rosła, być może nie szybko, ale konsekwentnie.
Tego obawia się prezes Banku Francji François Villeroy de Galhau, który stwierdził wprost, że „impas parlamentarny powinien zostać rozwiązany do września”, czyli do momentu kiedy parlament będzie musiał głosować nad budżetem drugiej co do wielkości gospodarki strefy euro.
„Budżet zostaje uchwalony pod koniec września. Mam nadzieję, że do tego czasu uda nam się usunąć element niepewności i że uzyskamy większą klarowność polityczną, ale najwyraźniej to nie moja domena” – powiedział Villeroy w radiu France Info. Podkreślił też, że dla Francji kluczowe znaczenie ma redukcja deficytu i dodał, że „pozytywną nowiną” jest spadek inflacji, która jego zdaniem w niedługim czasie powinna osiągnąć docelowe 2%.
Prezes Banku Francji poinformował, że w II kw. 2023 roku wzrost gospodarczy powinien osiągnąć 01,%, ale „perspektywy są nadal niepewne”.
„Myślę, że gdybyśmy mieli podsumować ogólny obraz dzisiejszej francuskiej gospodarki, to dobrze opiera się ona kryzysom, ale pozostaje niestabilna” – dodał.