Handel międzynarodowy w odwrocie

Analizując bieżące wydarzenia i odczyty danych, łatwo jest stracić z oczu głębsze procesy gospodarcze, które dzieją się niejako w tle. Dziś chcielibyśmy opowiedzieć o jednym z nich, który budzi nasz niepokój. Mianowicie, od kilku lat główne gospodarki świata zwracają się ku protekcjonizmowi, a wolumen światowego handlu maleje.

Handel zagraniczny jako % globalnego PKB

Korzyści z handlu międzynarodowego są niezaprzeczalne – teoria ekonomii i historia gospodarcza są w tej sprawie zgodne. Zarazem osiągnięcie tych korzyści napotyka problem wspólnego pastwiska: każde z państw uczestniczących w handlu ma bodziec do protekcjonizmu, aby zyskać przewagę nad innymi. Jednak, gdy wszystkie państwa zaczną go stosować, to przestaną ze sobą handlować i żadne nie odniesie korzyści.

Rozwiązaniem tego problemu jest zbudowanie koalicji państw, które ustalą wspólne zasady handlu, powstrzymują się od protekcjonizmu i poddadzą się jurysdykcji niezależnych instytucji do rozstrzygania kwestii spornych. Ucieleśnieniem takiej koalicji była Światowa Organizacja Handlu, a jej głównym sponsorem Stany Zjednoczone. „Była”, gdyż prestiż i wpływy tej instytucji znacznie osłabły, po tym jak administracja USA uznała, że handel międzynarodowy przestał być per saldo korzystny. Kluczowym orędownikiem takiego poglądu okazał się Donald Trump, który wyprowadził USA z porozumień TTIP i NAFTA, zawiesił funkcjonowanie  organu apelacyjnego WTO oraz podniósł cła i inne bariery w handlu z Chinami i UE.

Przejęcie władzy w USA przez Joe Bidena i Partię Demokratyczną przyniosło złagodzenie retoryki w relacjach handlowych, ale nie zmianę polityki. Dwie kluczowe ustawy wprowadzone przez Stany Zjednoczone w ubiegły roku, czyli Inflation Reduction Act oraz Chips Act są z gruntu protekcjonistyczne. Pierwsza z nich wprowadza subsydia, zwolnienia podatkowe i gwarancje kredytowe na łączną kwotę 400 mld USD –  dla firm inwestujących w zielone technologie, ale tylko pod warunkiem, że gross materiałów i komponentów tych inwestycji zostało wyprodukowanych w USA – np. stal, lit,  baterie, itd. Chips Act z kolei subsydiuje utrzymanie starych (24 mld USD) i budowę nowych (39 mld USD) fabryk półprzewodników w USA oraz działalność badawczo-rozwojową (11 mld USD).

Protekcjonistyczna polityka w USA wzbudziła uzasadnioną niechęć nie tylko w Chinach, lecz także w Unii Europejskiej, która odpowiedziała niedawno protekcjonizmem we własnym wydaniu – ustawą Net-zero Industry Act. Wprowadza ona wymóg, aby co najmniej 40% surowców i produktów zielonej gospodarki była wytwarzana na terenie UE. A ma to zostać osiągnięte subsydiami (o nieustalonej łącznej wysokości), gwarancjami kredytowymi i preferencjami w przetargach publicznych.

Protekcjonizm przedstawiany jest jako sposób na uniknięcie szantażu surowcowego (np. przez Chiny w odniesieniu do metali ziem rzadkich) lub utratę przewag konkurencyjnych (np. względem USA). Warto jednak zwrócić uwagę, że szantaż surowcowy jest trudny do przeprowadzenia i niekoniecznie skuteczny, co pokazał przykład szantażu surowcowego Rosji. Samowystarczalność nie jest też jedynym sposobem obrony – można też zainwestować w dywersyfikację dostaw.

Ponadto, protekcjonizm to kosztowna polityka. Ogranicza ekspozycje rodzimego przemysłu na konkurencję międzynarodową, co podnosi poziom cen i hamuje innowacje. Dekarbonizacja w Europie postępowałaby szybciej i byłaby tańsza, gdyby przeprowadzić ją za pomocą najtańszych dostępnych technologii (koszt-efekt) a nie tylko tych, które są dostępne w Europie. Dodatkowym źródłem kosztów jest konieczność rozbudowy aparatu państwowego do kontroli wymiany handlowej.

Protekcjonistyczne tendencje dostrzegamy nie tylko my, lecz także np. Peterson Institute for International Economics lub Instytut Bruegel. Nie wydaje się nam jednak, by były możliwe do zatrzymania. Oznacza to, że częstym tematem naszych przyszłych publikacji będą niestety ponownie wojny handlowe. 

Zespół Analiz Rynkowych Banku Pekao