Niemieckie Leopardy 2 będą mogą zostać dostarczone na Ukrainę najwcześniej w 2024 r., przy czym chodzi o partię tylko 22 wozów. Decyzja o dostawach stosunkowo nowej techniki pancernej dzieli obecnie NATO – Niemcy z powodów politycznych nie chcą szybkich dostaw czołgów swojej produkcji na Ukrainę. Sojusznicy z NATO z własnych zapasów mogą dostarczyć do 70 wozów. Jednak jest to zbyt mało – mówi się o dostawach starszej amerykańskiej techniki pancernej, jak ostatnich wersji czołgów M-60 i starszych M1.
Dostawy czołgów i ciężkiego uzbrojenia na Ukrainę, są jedną z podstawowych kwestii, jaka dzieli obecnie sojuszników z NATO. Leopardy 2 różnych wersji są bowiem najczęściej używanymi czołgami wśród europejskich członków NATO i obecnie bez szkody dla ich możliwości obronnych można byłoby wysłać na Ukrainę około 100 z nich. Niemieckie składy mobilizacyjne mogłyby dostarczyć kolejne 100 wozów.
Sprawa jest tym bardziej nagląca, że w trakcie wojny ukraińskiej widać wyraźne wykruszanie się poradzieckiej i rosyjskiej techniki pancernej po stronie ukraińskiej. Częściowo przyczyniają się do tego straty bojowe, jednak w większej mierze jest to niedostatek komponentów do remontu uszkodzonych wozów. Ukraińskie zakłady produkcji specjalnej wytwarzają tylko jeden typ czołgu: T-84 Opłot-M. Produkcja jest nierytmiczna, co związane jest z rosyjskimi nalotami rakietowymi i także niedostatkiem komponentów. Z podobnym zjawiskiem zmagają się zresztą ukraińscy logistycy i zakłady remontowe – chodzi o bojowe wozy piechoty i kołowe transportery opancerzone oraz przejętą technikę bojową konstrukcji rosyjskiej. Sojusznicy Ukrainy zdobywają potrzebne podzespoły nawet na szarym rynku i wśród państw afrykańskich, gdzie Rosja przez długi czas eksportowała technikę pancerną, ale te źródła dostaw zaczynają się wyczerpywać. Podobnie jak w przypadku artylerii, przejście na zachodnie standardy, czyli zachodni sprzęt pancerny staje się dla Wojsk Lądowych Sił Zbrojnych Ukrainy koniecznością.
Tymczasem Niemcy, mimo iż oficjalnie stały się jednym z państw wspierających Ukrainę po inwazji rosyjskiej 22 lutego, stały się też jednym z głównych politycznych hamulcowych w kwestii przekazywania techniki pancernej. Bez zgody Niemiec niemożliwa jest bowiem wysyłka wozów Leopard 2. Tymczasem rząd Olafa Scholza do tej pory nie podjął żadnej rozstrzygającej decyzji o przekazaniu ciężkiej techniki pancernej. Nacisk USA i sojuszników z NATO spowodował, że rząd Niemiec podjął decyzję o przekazaniu na Ukrainę bojowych wozów piechoty Marder. Jednak jak wynika z nieoficjalnych informacji, na początek będzie to kilkanaście sztuk, bowiem pochodzące z magazynów logistycznych Heer wozy są w na tyle złym stanie technicznym, że czeka je dłuższy remont.
W kwestii przekazania na Ukrainę Leopardów 2 rządy państwa NATO zdecydowały o przekazaniu niewielkich ilości tych czołgów z własnego wyposażenia, tak by dostawa złożyła się w kilkadziesiąt wozów. W czasie wizyty na Ukrainie prezydent Andrzej Duda oświadczył, że Polska przekaże do 14 wozów (równoważnik kompanii) Leopardów 2 „w ramach budowania międzynarodowej koalicji w tej sprawie”. Według nieoficjalnych informacji uzyskanych przez ISBiznes.pl miałyby to być czołgi Leopard 2A4. Innymi darczyńcami miałyby być Hiszpania, Dania, Finlandia, Szwecja i Norwegia, co mogłoby się złożyć w około 60-70 wozów. Jak powiedział wywodzący się z Partii Zielonych wicekanclerz Niemiec i minister gospodarki Robert Habeck: „Niemcy nie powinny stawać na drodze w tej sprawie”.
Swoja inicjatywę ogłosił także rząd brytyjski, który potwierdził już pierwszą dostawę 14 czołgów Challenger 2 i około 30 samobieżnych dział artyleryjskich kalibru 155 mm AS90. Challenger 2 to wozy brytyjskiej produkcji podobnej generacji co Leopardy 2A4/A5. Brytyjczycy jednocześnie oświadczyli, że mogą przekazać armii Ukrainy „do 50 takich czołgów”. Jest to jednak zbyt mało – łącznie takich czołgów do połowy 2023 r. byłoby do 150, podczas gdy Wojska Lądowe Ukrainy potrzebować będą co najmniej 300 wozów.
W tej sytuacji jest prawdopodobne, że na Ukrainę trafią czołgi wcześniejszych generacji. Poza Leopardami 1A5, których 88 sztuk remontuje Rheinmetall, na Ukrainie może się znaleźć jeszcze przynajmniej 150-180 tych wozów z niemieckich magazynów głębokiego składowania. A także prawdopodobnie drugie tyle z magazynów głębokiego składowania innych europejskich sojuszników NATO oraz z Kanady, która posiada 110 Leopardów C2 z pancerzem modułowym Mexas, dorównujących po modyfikacjach poziomem ochrony i możliwościami działania Leopardom 2A4. W grę wchodzą także starsze amerykańskie czołgi M-60 po modyfikacjach oraz starsze wersje czołgów M1 obecnie w stanie głębokiej konserwacji. Ostatnie serie M-60 pod względem wyposażenia i możliwości bojowych są podobne do Leopardów 1A5, zaś nawet starsze wersje M1 stanowiłyby dla Rosjan na Ukrainie przeciwnika bardzo trudnego do pokonania.
Niemiecki opór przed wysyłką czołgów na Ukrainę ma powody czysto polityczne i wywodzi się z wielodekadowej dominacji w niemieckiej polityce generacji Ostpolitik i jej architekta Egona Bahra. Jego stwierdzenia „trzeba zrozumieć postawę Rosji” prowadziły do faktycznego uznawania radzieckiej i potem rosyjskiej strefy wpływów, jak ją wyznaczyła sama ZSRR, a później Rosja. Prorosyjska w rzeczywistości polityka sporej części CDU i niemal całego SPD spowodowała, że sposób myślenia o Rosji jako rynku zbytu i zarazem partnerze handlowym Niemiec, dostarczającym tanie surowce energetyczne zdominował niemieckie myślenie o niemieckiej polityce zagranicznej – stwierdzają obecnie niemieccy analitycy gospodarczy i polityczni. Odbija się to obecnie nawet na niemieckiej polityce zagranicznej, bowiem u jej steru są wciąż „polityczni synowie i wnuki Egona Bahra”, choć „do tamtych czasów nie ma i nie może być powrotu” – dodają.
Marek Świerczyński, analityk Polityka Insight, dla ISBiznes.pl
Oficjalne deklaracje Polski i Wielkiej Brytanii a także sygnały docierające z Finlandii, Szwecji i Hiszpanii, wskazują że europejskim krajom – co istotne nie tylko z NATO – uda się zebrać ekwiwalent batalionu pancernego (w zależności od metodologii 50-58 czołgów). Jednak po pierwsze, dla systemowej przydatności zachodnich czołgów na polu walki musi ich być znacznie więcej niż jeden batalion (gen. Załużny wspominał o dwóch brygadach), a po drugie, dla ich prawidłowego funkcjonowania w łańcuchu wsparcia i logistycznym w ślad za samymi czołgami muszą pójść pojazdy zabezpieczenia, ewakuacji, napraw a także pojazdy saperskie i mosty towarzyszące. Wystarczy spojrzeć na ukompletowanie batalionu pancernego NATO, by zobaczyć że nie o same czołgi tu chodzi. Na to nakłada się kwestia szkolenia i wyszkolenia personelu – załóg i obsług. Mówimy tutaj o setkach żołnierzy na batalion, których szkolenie musi zająć przynajmniej kilka miesięcy. Oczywiście w skrajnej sytuacji można sobie wyobrazić wysłanie zachodnich maszyn na front „z marszu”, ale nieuchronnie skutkowałoby to stratami, awariami i wizerunkową – a przede wszystkim taktyczną – porażką, na której nikomu na Zachodzie nie zależy i która byłaby szkodliwa dla samej Ukrainy. Jeśli ma to wszystko mieć sens, nie zdarzy się pojutrze. A zatem kwestia czołgów to raczej wyznacznik nowego poziomu wsparcia, w którym dotychczasowe czerwone linie ulegają wymazaniu. A jeśli tak, to równie dobrze anulowane mogą być zastrzeżenia dotyczące samolotów bojowych i pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Przypuszczalnie wszystko powinno się rozstrzygnąć na zwołanej na koniec tygodnia naradzie w Ramstein, pierwszej w tym roku, która określi strategię wojskowego wsparcia Zachodu dla Ukrainy na ten rok i na nową – zdaniem wielu krytyczną – fazę wojny. Poprzedzi ją sesja komitetu wojskowego NATO, na której powinna być omawiana strategia sojuszu wobec Rosji w obliczu możliwej eskalacji jej działań, zmiany poziomu dowodzenia i zwiększenia zasobów mobilizacyjnych po stronie rezerw kadrowych i gospodarczych.