Rynki finansowe i ich uczestnicy budzą się po przerwie świątecznej. Nie mieliśmy wielu publikacji danych, a notowania klas aktywów w końcówce roku były… nieciekawe. W najbliższych tygodniach będzie weryfikować się wiele tez ekonomicznych i rynkowych na 2023 r. Do końca lutego mamy według ekonomistów zobaczyć szczyt inflacji w Polsce, a dynamika roczna cen ma otrzeć się o 20%. Nas dużo bardziej od dłuższej chwili interesują dynamiki miesięczne, które szybciej wyłapują zmianę trendu. Widzimy już oznaki hamującej inflacji.
Spodziewam się też osłabienia aktywności gospodarczej. Do tej pory zwiastują je głównie dane ankietowe, tzw. miękkie dane ekonomiczne. Natomiast spodziewam się, że twarde dane zaczną je doganiać i będziemy dużo debatować o tym, jak bardzo spowolni wzrost.
Szczególnie warte obserwacji na początku nowego roku są tygodniowe dane o liczbie osób na zasiłku dla bezrobotnych w USA. Zanim przyszła pandemia, liczba ta była od dekady w tendencji spadkowej, spadając z prawie 7 mln w kryzysie finansowym 2008-2009 do nieco poniżej 2 mln tuż przed pierwszą falą COVID. W pandemii na zasiłek poszło ok. 25 mln Amerykanów, ale w minionym 2022 r. liczba osób na zasiłku spadła do nowych minimów, ok. 1,3 mln w maju. Od kilku miesięcy obserwujemy lekkie pogorszenie na rynku pracy. Dziś w USA 1,7 mln osób jest na zasiłku. Dane te pozwalają w szybki sposób monitorować kondycję rynku pracy w największej gospodarce, a to z kolei rzutuje na popyt na kredyt, konsumpcję, inwestycje. Oczekuję, że tendencja wzrostu bezrobocia w USA będzie kontynuowana, ale tak jak reszta analityków i ekonomistów zadajemy sobie pytanie do jakiego poziomu doprowadzi nas w 2023 r.
Polski rynek pracy w ostatnich miesiącach wykazywał natomiast dużą odporność na pogarszające się dane gospodarcze. Co najważniejsze z punktu widzenia inflacji, ciągle obserwowaliśmy mocny wzrost płac. Docierają anegdotyczne dane o tym, że rynek pracy stygnie, ale w danych statystycznych jeszcze tego nie widać.
Z jednej strony reaktywacja chińskiej gospodarki po marazmie ostatnich miesięcy może być dobrą wiadomością dla globalnego wzrostu gospodarczego oraz czynnikiem wspierającym spadek cen towarów poprzez udrożnienie globalnego handlu. Jednakże z drugiej strony, jeśli gospodarka Państwa Środka ma wejść na wyższe obroty, to naturalnie zużyje więcej paliw. To natomiast może podbijać ceny gazu i ropy na świecie, szczególnie skroplonego gazu, będącego dziś ważnym towarem eksportowym USA. O ile więc Amerykanie zdają się być dobrze spozycjonowani by podwójnie skorzystać na chińskim przebudzeniu, o tyle Europa będzie martwić się o to, po jakich cenach zapełni zbiorniki gazu po zimie. Tyle dobrego, że w szybkim tempie posuwa się strategiczny rozwój infrastruktury energetycznej niezbędnej do uniezależnienia się od Rosji. Niemcy tuż przed świętami Bożego Narodzenia uruchomili pływający gazo-port, umożliwiający przyjmowanie skroplonego gazu ze statków.
Zanim jednak będziemy mogli mówić o przyspieszeniu drugiej największej gospodarki świata, Pekin wpierw musi uporać się z ogromną falą zachorowań na COVID. W krótkim czasie komuniści pod rządami Xi Jingpinga zdecydowali się przejść od bardzo rygorystycznych kwarantann do prawie pełnego poluzowania obostrzeń. W ostatnich ruchach zapowiedziano nawet zniesienie kwarantanny dla podróżujących do Chin. Brakuje wiarygodnych danych o skali zarażeń, ale zachodni eksperci są zgodni – możemy mieć właśnie do czynienia z setkami milionów chorujących i potencjalnie zgonami liczonymi w milionach. W swoim noworocznym przemówieniu Xi Jingping nie odniósł się do najnowszej fali zachorowań.
Tymczasem przez USA w okresie świątecznym przetoczyła się najostrzejsza śnieżyca od kilkudziesięciu lat. Temperatury miejscami spadały w okolice minus 40 stopni Celsjusza! Zanotowano kilkadziesiąt zgonów. Odwołano setki lotów. Ogłoszono stan wyjątkowy w niektórych stanach.
Zupełne przeciwieństwo u nas za oknem. Ciężko mówić o zimie, gdy w Nowy Rok temperatury są na dwucyfrowym plusie. Tak czy siak, jednak miło wybiegać myślami wprzód do słonecznego lata i wakacji. A to wielu Polakom kojarzy się z wyjazdami do Chorwacji. Od tego roku miłośników tej strony Adriatyku czeka zmiana. Otóż od 1 stycznia 2023 r. Chorwacja przyjęła euro. Chorwaci długo przygotowywali się do przyjęcia wspólnotowej waluty. Jest to też o tyle prostsze, że ok. 1/5 ich gospodarki opiera się na turystyce. Będziemy z zaciekawieniem obserwować, czy wejście do strefy euro przełoży się na spadek inflacji (obecnie 13,5% r/r), spadek kosztów obsługi długu, czy wzrost przychodów z handlu i wymiany usług. Może to być nowy argument w debacie za i przeciw przyjmowaniu euro w Polsce. Na dziś jedno wydaje się tylko pewne – kuny w banknotach można już traktować jako pamiątkę wypadów do Dalmacji.
Maciej Pielok, dyrektor ds. strategii inwestycyjnej Pekao TFI