Wprawdzie ciepła jesień odsunęła chwilowo kryzys energetyczny na plan dalszy, ale wyzwania z nim związane nie minęły. Wciąż nie wypracowano wspólnej europejskiej odpowiedzi na wysokie ceny gazu i energii elektrycznej. Każdy kraj radzi sobie z tymi problemami na własną rękę, najczęściej w postaci regulowania cen energii i subsydiowania odbiorców wrażliwych.
Zaburza to warunki konkurencji na wspólnym unijnym rynku i daje przewagę krajom bogatszym z większą przestrzenią fiskalną nad państwami biedniejszymi.
Jednym ze sposobów, w jaki można to rozwiązać jest nałożenie tzw. maksymalnej ceny na gaz w całej Unii Europejskiej, czyli rozszerzenia rozwiązania, które funkcjonuje obecnie na półwyspie iberyjskim. Zwolennicy (m.in. Francja, Włochy, Hiszpania i Polska) oraz przeciwnicy (m.in. Niemcy i Holandia) tej propozycji nie mogą jednak od kilku miesięcy dojść do porozumienia. Dziś postanowiliśmy przyjrzeć się dlaczego.
Jak miałaby działać maksymalna cena na gaz?
Cena maksymalna na gaz jest rozważana przede wszystkim jako sposób na obniżenie kosztów energii elektrycznej dla odbiorców końcowych. Wynika to stąd, że cena prądu wyznaczana jest przez najdroższą elektrownię w systemie (tzw. merit order), której praca jest konieczna do zaspokojenia popytu na energię. A w chwili obecnej takimi elektrowniami są w Europie jednostki gazowe.
Samo ustalenie ceny maksymalnej na gaz rozwiązałoby może problem wysokich cen energii, ale za cenę wykreowania innego problemu – mianowicie braków błękitnego paliwa i blackoutów. Wysokie ceny gazu są bowiem potrzebne, aby ściągnąć wystarczającą ilość ładunków LNG do Europy. Gdyby ceny te sztucznie obniżyć, to surowiec po prostu popłynąłby gdzie indziej (do Azji).
Dlatego wg najczęściej dyskutowanej propozycji (wariant iberyjski) cena maksymalna gazu miałyby obowiązywać wyłącznie na potrzeby wytwarzania energii elektrycznej, ale nie na rynku samego gazu ani na potrzeby wytwarzania ciepła. W efekcie, elektrownie gazowe kupowałyby paliwo po cenie rynkowej, ale energię elektryczną sprzedawały poniżej kosztów – tak jakby cena gazu była równa maksymalnej. Stratę pokrywałoby państwo z dodatkowej opłaty pobieranej od odbiorców energii.
Energia elektryczna byłaby więc tańsza nie dlatego, że gaz byłby tańszy, tylko dlatego, że producenci energii ze źródeł tańszych niż gaz (w tym OZE) musieliby się zadowolić mniejszymi marżami.
Wady takiego rozwiązania.
Choć tak zdefiniowana cena maksymalna gazu unika problemu braków wystarczających dostaw LNG, to posiada trzy inne wady podnoszone przez przeciwników takiego rozwiązania:
1. Producenci energii z innych źródeł niż gaz mieliby mniejsze zyski, a zatem słabsze bodźce i mniej kapitału na rozwój mocy wytwórczych i/lub magazynów energii. A takie inwestycje to jedyny sposób na uniezależnienie się systemów energetycznych od paliw kopalnych w dłuższym okresie.
2. Wysokie ceny gazu i energii elektrycznej wymuszają ich oszczędzanie (czyt. zmniejszenie popytu). Wprowadzenie maksymalnej ceny gazu mogłoby ponownie podbić popyt i wywindować cenę rynkową gazu zbyt wysoko lub spowodować black-outy przez zbyt małą wydolność infrastruktury.
3. Państwa, które zużywają mało gazu do produkcji energii, np. Francja i Polska byłyby subsydiowane przez państwa, które gazu zużywają dużo, np. Włochy i Holandię. Ponosiłyby bowiem mały koszt subsydiowania gazu, a mogłyby importować tańszą energię z zagranicy.
Jakie są alternatywy?
Nie sposób znaleźć takiej formuły maksymalnej ceny gazu, która unikałaby wszystkich wspomnianych problemów i nie generowała nowych. Alternatywą byłaby interwencja skierowana nie na stronę podażową rynku energii, ale na stronę popytową, czyli subsydiowanie odbiorców energii, zwłaszcza wrażliwych. Takie subsydia są już szeroko w Europie stosowane i wspólna odpowiedź Unii mogłaby polegać na ich ujednoliceniu (komu i w jakiej wysokości przysługują) i/lub stworzeniu wspólnego funduszu dla ich sfinansowania, na wzór Funduszu Odbudowy UE. Perspektywy porozumienia Unii wokół takiego rozwiązania wydają się jednak równie odległe jak dla maksymalnej ceny gazu. Dlatego najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się teraz brak solidarnej odpowiedzi UE dla kryzysu energetycznego. Za cenę rozluźnienia standardów wspólnego rynku.
Zespół Analiz i Prognoz Rynkowych Banku Pekao