Cła odwetowe za cła odwetowe – prezydent USA Donald Trump zagroził 13 marca eskalacją globalnej wojny handlowej poprzez kolejne cła na towary z Unii Europejskiej. Zapowiedział m.in. 200% cła na wyroby alkoholowe z Unii Europejskiej, po tym, jak UE nałożyła 25% cła na Bourbon z Kentucky. Jest niemal pewne, że wprowadzenie takich ceł w życie rozpocznie nowy etap wojny handlowej.
Już kilka godzin po wejściu w życie 25% ceł zaordynowanych przez Donalda Trumpa całemu amerykańskiemu importowi stali, stopów stalowych, aluminium i wyrobów z tego metalu, od nakrętek i śrub po lemiesze spycharek i puszki na napoje gazowane, prezydent USA zapowiedział, że nałoży dodatkowe cła lub zwiększy ich stawki, jeśli Unia Europejska wprowadzi mechanizm ceł reaktywnych na cła, które USA zamierza wprowadzić w kwietniu br.
„Cokolwiek my im zapłacimy, oni nam zapłacą” – stwierdził na briefingu w Białym Domu.
Jednak Trump ma problem nie tylko z Unią Europejską – Kanada także ogłosiła 25% cła na stal, stopy stalowe, aluminium i wyroby niego oraz komputery, sprzęt sportowy, wyroby alkoholowe i inne produkty o łącznej wartości 20 mld dolarów. Jak na import z USA jest to wręcz symboliczne. Zresztą, jak stwierdził minister finansów Kanady Dominic LeBlanc, „nie będziemy stać bezczynnie, gdy nasze kultowe przemysły stali i aluminium są niesprawiedliwie atakowane”, więc w tych działaniach jest najwięcej wymiaru „godnościowego”, ale i zarazem oczekiwanie na porozumienie.
Próżno się jednak go spodziewać zwłaszcza po tym, jak Trump zareagował na zapowiedź wprowadzenia ceł na amerykańskie alkohole, zwłaszcza bourbon z Kentucky przez Unię Europejską, jako środka odwetowego na cła, które sam zamierza wdrożyć od kwietnia br.
„Jeśli cło nie zostanie natychmiast zniesione, Stany Zjednoczone wkrótce nałożą 200% cło na WSZYSTKIE WINA, SZAMPANY I PRODUKTY ALKOHOLOWE POCHODZĄCE Z FRANCJI I INNYCH KRAJÓW REPREZENTOWANYCH PRZEZ UE. Będzie to świetne dla firm zajmujących się winem i szampanem w Stanach Zjednoczonych” – napisał Trump na swoim profilu we własnej sieci społecznościowej Truth Social.
Niezależnie od tego, że, jak stwierdzili złośliwie francuscy komentatorzy z „Le Monde”, „nie istnieje amerykański szampan, tak jak nie istnieje amerykańska whisky”, a wizja „amerykańskich turystów przemycających Beaujolais Noveau w kieszeniach płaszczy ze sklepu wolnocłowego” wydaje się śmieszna, to tego typu działanie będzie natychmiastową eskalacją wojny handlowej pomiędzy UE i USA.
Efekty zresztą już widać: spadły notowania akcji europejskich producentów napojów alkoholowych. LVMH, właściciel marek Moët & Chandon i Veuve Clicquot, stracił aż 2,2%. Producent koniaku Remy Cointreau wykazał spadek o 4,5%, a producent napojów spirytusowych Pernod Ricard o 3,6%. Przy czym co ciekawe, właścicielem LVMH jest najbogatszy Europejczyk, prywatnie przyjaciel Trumpa, Bernard Arnault.
„Trump eskaluje wojnę handlową, którą postanowił rozpętać. Nie ulegniemy groźbom i zawsze będziemy chronić nasze branże” – napisał Laurent Saint-Martin, minister handlu Francji, w poście na X.
Od trzech tygodni trwa wyprzedaż akcji w USA, która już wysłała indeks S&P 500 na skraj 10% korekty, bo groźby Trumpa przeważyły nad dobrym raportem o stanie inflacji, która zmierza w kierunku celu FED. Zresztą Elon Musk chce zwalniać także analityków w FED, a Donald Trump w zeszłym tygodniu zagroził znacznym ograniczeniem kompetencji tej instytucji.
Tymczasem nawet największe koncerny mają problem jak poradzić sobie z ewentualnym wprowadzeniem przez Trumpa zapowiadanych podwyżek ceł i przeliczają je na straty w przychodach. kadra kierownicza liczy potencjalne koszty ceł, ich wpływ na sprzedaż, zyski i udziały w rynku. Wiele firm powołuje „zespoły zadaniowe ds. taryf celnych”, aby złagodzić skutki „ceł Trumpa”.
Jak wskazują wyliczenia Tax Foundation pierwsze zapowiedzi Trumpa wprowadzenia ceł dla Kanady. Meksyku i Chin objęłyby obrót towarowy wartości 1,4 bln dolarów. Obecnie już wiadomo, że „cłami Trumpa” mogą być dotknięte i prawdopodobnie będą wszystkie firmy od producentów samochodów Stellantis i Volkswagen po firmy farmaceutyczne Sandoz Group i Eli Lilly & Co. oraz sprzedawców detalicznych Walmart, Target Corp. i Temu. Jak zauważył Florent Menegaux, dyrektor generalny producenta opon Michelin, celne manewry prezydenta USA pokazały jak nierozerwalnie powiązany stał się handel globalny w ciągu ostatnich kilku dekad, co bardzo utrudnia zabezpieczenie się firm przed skutkami takich nagle wprowadzanych regulacji celnych.
„W zglobalizowanym świecie mechanizmy są bardzo złożone. Jeśli zaczniesz wprowadzać cła, staje się bardzo, bardzo subtelne zrozumienie, jakie będą tego konsekwencje” – powiedział Menegaux w wywiadzie dla Bloomberg TV, przypominając, że w przypadku pojazdu montowanego w USA części mogą przekraczać granice 53 razy, co może praktycznie uniemożliwić produkcję przy zachowaniu obecnych łańcuchów dostaw.
W efekcie niektóre firmy, jak europejscy producenci części samochodowych Continental, Schaeffler i Valeo, stwierdzają wprost, że będą musiały przerzucić część kosztów na klientów.
„Dla nas jest jasne: nie możemy ponosić (kosztów) dodatkowych ceł i informujemy o tym naszych klientów” – stwierdził dyrektor finansowy Continental Olaf Schick. Niemiecka firma ma 20 zakładów w Meksyku i wygenerowała 20% sprzedaży całej grupy w USA w zeszłym roku. W tym momencie oznacza to, że zdrożeją wszystkie samochody, do których firmy te dostarczają podzespoły, czyli gros produkcji przemysłu samochodowego nie tylko Europy, ale i USA. Producent opon Pirelli chce zwiększyć produkcję w USA, zaś gigant farmaceutyczny Eli Lilly dzielić produkcję na sektory regionalne, z których największy byłby w USA, podobnie jak jego duński rywal Novo Nordisk, ale tego typu relokacja zajmuje co najmniej kilka lat, w niesprzyjających warunkach rynkowych nawet dekadę.
„Fabryka opon to nie jest zwykła fabryka montażowa. Minimalna inwestycja w fabrykę opon wynosi 600 mln dolarów. Jeśli działasz tak szybko, jak to możliwe, miną trzy lata zanim będziesz mógł wyprodukować pierwszą oponę. W najbliższej przyszłości firma nie będzie miała innego wyjścia, jak podnieść ceny” rywal stwierdził Menegaux odnosząc się do swojej branży.
W przypadku innych firm jest jeszcze gorzej. Bloomberg Intelligence stwierdza, że Stellantis i Volkswagen ryzykują stratą 5,21 mld euro zysków z powodu ceł na pojazdy importowane z Kanady i Meksyku. A pozostają jeszcze cła na pojazdy produkowane w UE, które zostaną wprowadzone wiosną br. Widać to już w ratingu długu – S&P obniżyło go dla Stellantis powołując się właśnie na wpływ ceł Trumpa. Firma będąca właścicielem marek Jeep, Ram, Chrysler i Dodge może w tym roku wysłać do USA 417 tys. pojazdów z Meksyku i Kanady, ale jak stwierdza Michael Dean, analityk Bloomberg Intelligence, intensywna konkurencja i nadwyżka mocy produkcyjnych oznaczają, że ma „ograniczone możliwości przerzucenia dodatkowych kosztów na nabywców”. Pozostają jeszcze cła na samochody produkowane w Europie. Jeśli zostałyby wprowadzone, jak przyznaje dyrektor generalny Volvo Car Jim Rowan, „będzie trudniej, ponieważ importujemy wiele samochodów do USA z Europy”.
„Musimy więc zacząć myśleć o produkcji większej liczby samochodów w USA. Mamy moce produkcyjne w Charleston. Więc moglibyśmy to zrobić” – dodaje. Ale znowu – jest to kwestia dłuższego czasu.
Co ciekawe, cła Trumpa dotkną też tych, których w założeniu mają chronić – firmy amerykańskie. Boeing, który podwozia otrzymuje z zakładów w Kanadzie przyznaje, że „oznacza to trudności”, zaś jak powiedział dyrektor generalny Kelly Ortberg w przemówieniu do pracowników, cła mogą stać się „problemem ciągłości dostaw”.
Firmy handlu detalicznego, jak Walmart i Target, mają spory problem z pozyskiwaniem towarów do tej pory kupowanych Kanadzie, Meksyku i Chinach. Szykują też podwyżki cen choć ich działy finansowe jeszcze nie wiedzą jakie grupy towarowe one obejmą.
„W zależności od poziomu ceł będziemy musieli podjąć pewne działania” – przyznał z kolei dyrektor generalny Target Brian Cornell w wypowiedzi dla NBC na początku marca.
Walmart usiłuje przerzucić część podwyżek na dostawców, zwłaszcza z Chin, wymuszając na nich obniżkę cen hurtowych o 10% za każdą rundę podwyżki ceł. Chińskie Ministerstwo Handlu już odezwało się z ostrym protestem grożąc, że miejscowi odbiorcy zrobią to samo firmom USA, handlującym z Chińczykami.
Shein, chiński koncern zakupów online, proponuje największym dostawcom tanie kredyty w zamian za przeniesienie większości produkcji do Wietnamu. Temu, jego rywal, posunął się jeszcze dalej prosząc dostawców o wysyłanie swoich półproduktów lub wyrobów do magazynów w USA, gdzie można je będzie zmontować, także Temu zarządza już tylko dostawami.
Stosunkowo największe problemy mają firmy farmaceutyczne. Niektóre, jak szwajcarska Galderma Group – producent kremu do skóry Cetaphil – szukają innych rynków.
„Zawsze mamy możliwość przeniesienia sprzedaży na rynki międzynarodowe, gdzie odnotowujemy bardzo, bardzo duże postępy” – powiedział dyrektor generalny Flemming Ornskov. Tyle że zajmie to sporo czasu, bo jak przyznał sam Ornskov, Stany Zjednoczone stanowią o około 40% sprzedaży Galdermy.
Dodatkowym problemem dla producentów leków jest, czy wysyłali do USA gotowy terapeutyk, czy tylko jego składnik czynny. W tej drugiej sytuacji może być gorzej, bo większość substancji czynnych dla popularnych leków powstaje w Chinach i Indiach. Producent leków generycznych, jakim jest Sandoz, na razie nie nastawia się wobec tego na zwiększenie produkcji w USA, chyba że zmieniłby się sposób ich zakupu i rozliczania, co umożliwiłoby „pewną podwyżkę cen”.
„Myślę, że w krótkiej perspektywie wprowadzi to jeszcze większą niestabilność dostępu (leków) dla pacjentów” – przyznał szczerze dyrektor generalny szwajcarskiej firmy Richard Saynor. Jak dodał, średnioterminowo wzrost cen dotknie płatników, długoterminowo – pacjentów.
Eli Lilly, koncern z USA, broniąc się przed wpływem ceł wyda w ciągu 5 najbliższych lat 27 mld dolarów na budowę sieci czterech dużych amerykańskich zakładów wytwórczych, z czego trzy mają produkować same substancje czynne.
Z kolei Pfizer jest bardziej podatny na cła, bowiem firma posiada w Unii Europejskiej główne zakłady produkcyjne. Jak zauważył dyrektor generalny Albert Bourla, firma ma co najmniej 10 zakładów w Europie.
Jak stwierdzili analitycy zapytywani przez AFP, wszystkie te manewry mają wspólną cechę i zagrażają w niedalekiej przyszłości „silosowością”. Oznacza to, że rynek amerykański i „euoazjatycki” będą stanowiły dwa zamknięte silosy z własną produkcją i dystrybucją, własnym łańcuchem dostaw, komunikujące się tylko w obrębie struktur nadrzędnych firm, bowiem będą poddane odrębnym regulacjom prawno-finansowym. Zdemolowałoby to handel światowy, wtrąciło kraje w globalną długotrwałą recesję i jednocześnie spowodowało stały wzrost inflacji, różnej zależnie od kraju i kontynentu, ale zawsze wysokiej. Nie wydaje się jednak, by opinie analityków w jakikolwiek sposób obchodziły prezydenta USA.