Amerykanie wybierają prezydenta

Biały Dom, Waszyngton

Po wielomiesięcznych wielkich emocjach mamy wreszcie finał. Amerykanie wybierają prezydenta. A reszta świata nerwowo wierci się śledząc sondaże i czekając na rozwój sytuacji.  To chyba jedyne wybory prezydenckie na świecie, które zupełnie serio śledzone są naprawdę globalnie. I które mogą mieć znaczenie także dla tych, którzy mieszkają daleko od USA.

W momencie gdy przygotowujemy ten tekst – w przeddzień wyborów w USA – oczywiście nie wiemy kto zostanie nowym prezydentem lub prezydentką w Waszyngtonie. Zresztą sprawa wcale nie musi się wyjaśnić 5 listopada. Jak pamiętamy z historii, nawet gdy wydawało się, że wszystko jest już jasne, następowały zwroty akcji. A wszystko między innymi dlatego, że system wyborczy w USA jest bardziej skomplikowany od tego, jaki znamy np. w Polsce. Amerykanie głosują bowiem oczywiście na konkretnego kandydata, ale ich wolę realizują tzw. elektorzy, czyli reprezentanci danego stanu w tym procesie (ich liczba zależy od populacji stanu i jest tożsama z liczbą jego reprezentantów w Kongresie, czyli amerykańskim parlamencie). 538 elektorów ze wszystkich stanów tworzy tzw. Kolegium Elektorów, które w grudniu wybiera formalnie prezydenta. Ten do zwycięstwa potrzebuje co najmniej 270 ich głosów. I tu ważna sprawa techniczna – z uwagi na stosowane w zdecydowanej większości stanów zasady zwycięzca w danym stanie (czyli ten, który otrzyma najwięcej głosów indywidualnych wyborców), otrzyma głosy wszystkich elektorów reprezentujących ten stan. Czyli wygrywasz i bierzesz wszystkie głosy elektorów, nawet jeśli konkurent (konkurentka) zdobył (zdobyła) zbliżoną liczbę głosów indywidualnych wyborców. A ponieważ populacja poszczególnych stanów i liczba elektorów jest mocno zróżnicowana, to może prowadzić do – niezrozumiałych dla naszej tradycji – paradoksów. To dlatego w przeszłości zdarzało się, że np. Hillary Clinton zdobyła w 2016 r. wyraźnie więcej głosów ludzi niż Donald Trump, ale to on właśnie zdobył więcej głosów elektorskich i został prezydentem (analogiczna sytuacja dotyczyła rozgrywki Ala Gore i Georga W. Busha w roku 2000). Trzeba pamiętać, że w wyborach startują też inni kandydaci, choć z uwagi na utrwalony od lat dwupartyjny system władzy są praktycznie bez szans. Jeśli jednak żaden kandydat nie zdobyłby owych 270 głosów elektorskich do akcji wkracza Kongres, wybierając Prezydenta.

O tym, że atrakcji w tym roku nie zabraknie wiedzieliśmy od dawna. Nie bez przyczyny niepewność związaną z tymi wyborami wskazywano często jako jeden z czynników ryzyka dla rynków. Ale oczywiście wszystko za sprawą nie samego skomplikowanego systemu wyborczego (bo to akurat żadna nowość), ale niesamowitych napięć wewnętrznych w USA, podsycanych także za sprawą trudnej sytuacji na świecie, a i – zapewne – także działań obcych służb… Niezwykle agresywny styl i sposób bycia Donalda Trumpa już w przeszłości prowadził do podnoszenia temperatury sporu wewnętrznego. Jego głośne zapowiedzi ostrego zwrotu w polityce zagranicznej i handlowej USA mocno stresowały rządy, firmy i obywateli innych państw. Dla nas, w Polsce, zasadnicze znaczenie będzie miało to, w jaki sposób prowadzona będzie polityka zagraniczna USA i jak wpłynie to np. na losy wojny rosyjsko-ukraińskiej. Tego jeszcze nie wiemy. Zresztą nie wiemy, kto będzie ostatecznie prezydentem lub prezydentką USA. Ale zbliżające się wybory w istotny sposób wpłynęły już na rynki – w tym na nasz – co szczególnie odczuliśmy w październiku 2024 r. Rynek bowiem, mimo zbliżonych wyników sondaży, przez dłuższy czas zaczął dość mocno eksploatować scenariusz, w którym to jednak Trump wygrywa wybory. Zjawisko to – tzw. „Trump trade” – mocno zaszkodziło części rynków. Trump bowiem kojarzony był z zapowiedziami obniżki podatków dla firm i części lepiej sytuowanych Amerykanów z hamowaniem immigracji do USA oraz z ostrymi zapowiedziami wprowadzenia wysokich ceł mających chronić amerykańskich producentów, ale które w oczywisty sposób miałyby uderzyć nie tylko w Chiny, ale i Europę. A skoro tak, to mogłoby to oznaczać m.in. wyższą inflację w USA i ograniczenie wcześniej oczekiwanych cięć stóp procentowych przez Fed. Taka perspektywa wzmacniała dolara i podwyższała rentowności amerykańskich obligacji (na skutek spadku ich cen). I w konsekwencji osłabiała np. złotego. Wzrost rentowności obligacji USA z kolei prowadził do analogicznego ruchu (tj. spadku cen i wzrostu rentowności) na innych rynkach obligacji, w tym – na polskim (gdzie dodatkowym, lokalnym czynnikiem negatywnym stała się nowelizacja naszego budżetu). Tak więc, głównie za sprawą walki politycznej w USA, październik na rynkach był nerwowy, a jego końcówka mocno stresująca. Aczkolwiek, dosłownie w przeddzień wyborów w USA, wobec sygnałów o lekkiej poprawie sondaży Harris, ten mocny wcześniej trend „obstawiania Trumpa” uległ zahamowaniu, ale oczywiście niczego to nie rozstrzygało. A mówiąc o „Trump trade” chcemy tylko pokazać, że złożony mechanizm globalnych zależności sprawia, że spektakularne wybory polityczne w USA mają i mogą mieć przełożenie na nasze, polskie portfele. Emocje – zarówno te polityczne, jak i rynkowe – zapewne jeszcze przed nami. Warto bowiem mieć świadomość, że niekoniecznie od razu poznamy pewny wynik wyborów. Wydarzenia sprzed czterech lat – ze stycznia 2021 roku i niesławnymi, tragicznymi zamieszkami w Waszyngtonie – nakazują ostrożność w ocenie sytuacji. Długi i złożony proces wyborczy w USA zakończy bowiem dopiero inauguracja nowego prezydenta lub prezydentki w styczniu 2025 r. A do tego czasu sporo może się jeszcze wydarzyć…

A jak oceniają potencjalne znaczenie wyborów w USA dla polskiego inwestora nasi zarządzający? Oddajmy im głos: 

Dariusz Kędziora, dyrektor Zespołu Zarządzania Instrumentami Dłużnymi, CFA, Pekao TFI:

„Z punktu widzenia obligacji krajowych, bardzo ciężko w tym momencie o snucie długoterminowych scenariuszy, gdyż mamy zbyt wiele znaków zapytania. Równie ważne, kto wygra wybory prezydenckie jest dla nas to, jak się ułożą wybory do Kongresu. Dla perspektyw obligacji najgorszy jest scenariusz wygranej Trumpa i przejęcia kontroli nad Kongresem przez Republikanów. W przypadku podzielonego Kongresu (jedna izba pod kontrolą Demokratów, druga pod kontrolą Republikanów), wpływ na obligacje powinien być ograniczony, gdyż prezydent (lub prezydentka) będzie mieć mniejszą przestrzeń na realizację swojej agendy.

Krótkoterminowo, zakładamy, iż wygrana Trumpa (nawet przy podzielonym Kongresie) jest jednak większą niewiadomą i będzie generować większą zmienność na rynkach. W przypadku wygranej Harris spodziewamy się spadku rentowności obligacji, co jest związane z pozycjonowaniem się rynku w ostatnich tygodniach pod możliwą wygraną Trumpa.

Piotr Grzeliński, dyrektor Zespołu Zarządzania Akcjami Rynku Krajowego, Pekao TFI:

„Pomimo, że rozstrzygnięcie w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych jeszcze nie jest znane, krajowy rynek akcji zdążył już odczuć ich wpływ. Z jednej strony, ostatnie sondaże wyborcze nie wskazują na przewagę żadnego z kandydatów. Z drugiej strony, rynek akcji od kilku tygodni wyraźnie stawiał na wygraną Donalda Trumpa. Niestety, kładło się to cieniem na zachowaniu rynków wschodzących, w tym warszawskiej giełdy. Ponowna wygrana byłego prezydenta USA postrzegana jest jako czynnik ryzyka dla rynków wschodzących ze względu m.in. na zapowiedzi nowej polityki celnej względem Chin i Unii Europejskiej. Dodatkowo, wcześniejsze wypowiedzi kandydata na wiceprezydenta, J.D. Vance’a, zapowiadające ograniczenie pomocy militarnej dla Ukrainy, również nie wspierały rodzimego parkietu.

Z drugiej strony, Donald Trump już wcześniej wielokrotnie zmieniał swoje stanowisko w kluczowych kwestiach, więc może się okazać, że – i w tym przypadku – finalne rozwiązania nie muszą być niekorzystne dla naszego regionu. Jednak, generalnie, bezpieczniejszym wyborem dla rynków akcji w Europie Środkowo-Wschodniej wydaje się być Kamala Harris, która powinna w większym stopniu zapewnić ciągłość polityki obecnej administracji w Stanach Zjednoczonych. Z całą pewnością, bez względu na ostateczny wynik wyborów, możemy się spodziewać większej zmienności na rynkach akcyjnych. W takim otoczeniu warto jednak zachować spokój i skupić się na fundamentach notowanych spółek oraz perspektywach krajowej gospodarki. W mojej opinii, oba te czynniki nadal działają na korzyść inwestorów nad Wisłą.”

Piotr Stopiński, dyrektor Zespołu Zarządzania Akcjami Rynków Zagranicznych, CFA, Pekao TFI:

„Rozstrzygnięcie wyborów będzie wpływało na zmienność kursu walutowego, co znacznie podkreśla znaczenie naszej polityki zabezpieczania w tym zakresie. Do czasu ogłoszenia wyników (a to może, choć nie musi, potrwać nawet kilka dni, a – być może – tygodni) bieżące założenia polityki monetarnej i fiskalnej stoją pod większym niż zwykle znakiem zapytania. Zatem zmienność będzie też realizowana przez kurs walutowy. Dlatego bardziej preferujemy defensywne nastawienie i chłodną ocenę samych wyników niż zdecydowane ustawianie portfeli „pod” konkretnego kandydata. Dzisiaj trudniej ocenić też szanse każdej z partii na wygraną w obu izbach amerykańskiego parlamentu. Wcześniej sugerowano wygraną każdej z partii w innej izbie, co wnosiłoby istotne ryzyko realizowania polityki ze skutkiem długoterminowym – zostają dekrety, które mają bardziej doraźny charakter.

Rynki akcji zagranicznych muszą znaleźć odpowiedź, czy w przyszłym roku świat będzie zwalniał, co sugeruje trwający jeszcze „sezon wynikowy” za trzeci kwartał (i być może wygrana Kamali Harris kojarzonej ze status quo)? Czy też nastąpi ożywienie przez większą jasność, co do kierunku polityki nowego prezydenta USA na drodze ekspansji fiskalnej i – być może – próbę obniżenia napięć geopolitycznych, które rzutują na długoterminowe projekty biznesowe (tu np. ograniczania inwestycji Intela i mniejszy popyt na półprzewodniki w tym roku).”

W momencie przygotowywania tego tekstu, do finału wyborów w USA pozostało już raptem kilkanaście godzin. Wybory te mają olbrzymie znaczenie – także dla nas wszystkich. Ale kluczowa będzie faktyczna polityka nowego prezydenta lub prezydentki USA. I dlatego trzymajmy kciuki za ich racjonalność i za branie pod uwagę konsekwencji dla tak odległych geograficznie regionów jak nasz. O rozwoju sytuacji i skutkach tych wszystkich wydarzeń – dla rynków i inwestycji – będziemy oczywiście informować w kolejnych tekstach!

Łukasz Kwiecień, Pekao TFI