MSC Mediterranean Shipping Company, największy przewoźnik kontenerowy na świecie ogłosił, że nie będzie już płynął przez Kanał Sueski i Morze Czerwone. Podobne decyzje podjęły A.P. Moller-Maersk A/S i Hapag-Llloyd, a za nimi prawdopodobnie pójdą wszyscy mniejsi niezależni przewoźnicy. Tymczasem koalicja państw arabskich i USA jest skłócona na tle sposobów powstrzymania Houti przez atakowaniem statków na Morzu Czerwonym. Szefostwo Mossadu, CIA i wysłannik emira Kataru spotkali się 18 grudnia w Warszawie, by rozmawiać m.in. także o tych problemach.
MSC swoją decyzję podjął jeszcze 15 grudnia, po tym jak jego jego kontenerowiec MSC PALATIUM III został zaatakowany na Morzu Czerwonym, kiedy odbywał rejs z ładunkiem w ramach podczarteru na linii Messina.
„W związku z tym incydentem oraz w celu ochrony życia i bezpieczeństwa naszych marynarzy, dopóki przejście przez Morze Czerwone nie będzie bezpieczne, statki MSC nie będą przepływać przez Kanał Sueski w kierunku wschodnim i zachodnim. Już teraz niektóre usługi zostaną przekierowane tak, aby zamiast tego kursować przez Przylądek Dobrej Nadziei” – stwierdził zarząd firmy. Od razu wyjaśnił, że wydłuży to o kilka dni trasę statków pływających do tej pory przez Kanał Sueski.
Podobne oświadczenia kilkanaście godzin wcześniej złożyły inne wielkie firmy przewozowe cargo – Hapag-Llloyd i Maersk. Zarządy tych firm napisały wprost, że ze względu na ataki na żeglugę wstrzymują rejsy przez Morze Czerwone i Cieśninę Bab al-Mandeb.
Maersk, jako druga co do wielkości firma zajmująca się transportem kontenerowym na świecie obsługująca głównie Europę z 14,8% udziałem w światowym handlu jest tu istotnym graczem.
„W związku z wczorajszym incydentem grożącym poważnymi konsekwencjami z udziałem Maersk Gibraltar i kolejnym dzisiejszym atakiem na kontenerowiec poinstruowaliśmy wszystkie statki Maersk w rejonie, które mają przepłynąć przez cieśninę Bab al-Mandab, aby wstrzymały podróż do odwołania” – stwierdził rzecznik firmy w e-mailu do CNBC. Jak dodał, duńska firma jest głęboko zaniepokojona atakami i zagrożeniem bezpieczeństwa na Morzu Czerwonym i Zatoce Adeńskiej. „Niedawne ataki na statki handlowe w tym regionie są niepokojące i stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa marynarzy” – stwierdził rzecznik.
Podobnie zareagował kontrolujący około 7% światowej floty kontenerowców Hapag-Lloyd. Co ciekawe, obie firmy miały się do końca dnia roboczego 18 grudnia wypowiedzieć się w sprawie dalszych kroków co do rejsów przez Morze Czerwone, ale z ich strony nie napłynęło żadne oficjalne oświadczenie. Nieoficjalnie wiadomo, że zakaz na razie będzie utrzymany.
18 grudnia decyzję o wstrzymaniu rejsów przez Morze Czerwone podjął pierwszy duży operator tankowców – BP. Rejsy te mają być wstrzymane „ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa do odwołania”, zaś tankowce popłyną dłuższą trasą przez Róg Afryki.
Obecnie około 12% światowego handlu, co obejmuje 30% wszystkich transportów kontenerowych, płynie przez Morze Czerwone i Cieśninę Bab el-Mandeb. Region ten już raz doświadczył blokady szlaków żeglugowych kiedy kontenerowiec Ever Give utknął na sześć dni w Kanale Sueskim w marcu 2021 r.
Cieśnina Bab el-Mandeb leży pomiędzy Rogiem Afryki a Bliskim Wschodem. Łączy Morze Czerwone z Zatoką Adeńską i Morzem Arabskim, północno-zachodnią częścią Oceanu Indyjskiego. Z tej drogi wodnej korzystają kontenerowce oraz tankowce i gazowce z ropą naftową i gazem ziemnym z regionu Zatoki Perskiej.
Tymczasem USA i jego arabscy sojusznicy – Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie – nie mogą porozumieć się w sprawie powstrzymania ataków Houti na statki na Morzu Czerwonym. Dzieje się tak bowiem ZEA i Arabia Saudyjska wspierają odmienne frakcje w wojnie w Jemenie, w której Houti są jedną z głównych stron.
Jak twierdzą specjaliści ds. bezpieczeństwa z Academi (d. Blackwater), największej na świecie firmy bezpieczeństwa, obecna taktyka Houti wskazuje na to, że „porzucili oni wszelkie pozory, że chcą przerwać żeglugę do portów izraelskich – po prostu atakują każdy statek, który znajdzie się w ich zasięgu, by wymusić siłową odpowiedź USA i NATO oraz ich arabskich sojuszników bądź właśnie Izraela”.
„Bardzo liczą na swoje siły i wspierający ich Iran” – dodają specjaliści z Academi.
W weekend okręty US Navy i Royal Navy zestrzeliły 15 dronów wystrzelonych z obszarów Jemenu kontrolowanych przez Houti. Bloomberg informuje, że Stany Zjednoczone rozważają podjęcie działań wojskowych przeciwko Houti, być może obejmujących ataki na „miękkie cele” tej grupy. Ale na razie nadal preferują dyplomację. Waszyngton współpracuje z zachodnimi i arabskimi sojusznikami, aby wzmocnić siły morskie, które mają zabezpieczać statki pływające po Morzu Czerwonym.
Biały Dom próbuje komunikować się z Houti za pośrednictwem Omanu i kilku innych pośredników, m.in. Kataru. Na razie te kontakty są zerojedynkowe – Biały Dom przekazał, że jeśli Houti przestaną atakować statki to USA i NATO ich nie zaatakują, ale doprowadziło to tylko do zapowiedzi zintensyfikowania ataków przez rzecznika Houti „dopóki Izrael nie przestanie mordować w Gazie”.
Zjednoczone Emiraty Arabskie nalegają na podjęcie działań wojskowych i chcą, aby Stany Zjednoczone zaliczyły Houti do „terrorystów”. Oznaczałoby to rozpoczęcie ścigania ich emisariuszy i kurierów na całym świecie, co na pewno utrudniłoby działania tego ruchu.
„Emiraty uważają, że Houti należy ograniczyć, osłabić i złamać” – powiedziała Eleonora Ardemagni, ekspert ds. Jemenu i starszy pracownik naukowy we włoskim Instytucie Międzynarodowych Studiów Politycznych.
To jednak też nie jest do końca pewne. Wysłannicy emira Kataru i rządu Omanu rozmawiają z Iranem, by ten nakłonił swoich sprzymierzeńców do większej ostrożności a kampania atakowania żeglugi na Morzu Czerwonym została wstrzymana.
Jak stwierdza Bloomberg, Rijad popiera bardziej wyważone podejście w odpowiedzi na ataki obawiając się, że jakiekolwiek wojownicze deklaracje sprowokują Huti do jeszcze większej agresji. Mogłoby to zagrozić kruchemu rozejmowi w wojnie w Jemenie i udaremnić próbę Arabii Saudyjskiej osiągnięcia trwałego porozumienia o zawieszeniu broni z rebeliantami. Saudyjczycy uważają, że tylko rozmowy z Houti i Iranem zapobiegną nowej wojnie na tym terenie, wojnie której efekty całkowicie zablokują żeglugę i spowodują wielkie problemy dla Królestwa i Emiratów.
Ostrożność Arabii Saudyjskiej wynika z tego, że Houti już udowodnili, iż potrafią zakłócać działania lub nawet niszczyć kluczową infrastrukturę paliwowo-energetyczną w Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W 2019 roku atakami dronów na dwie rafinerie Saudi Aramco zablokowali połowę wydobycia ropy w Arabii Saudyjskiej. Jednak od czasu rozejmu w 2022 roku ataki na sąsiednie państwa z terytorium Jemenu ustały.
Minister spraw zagranicznych królestwa, książę Faisal Bin Farhan, spotkał się w zeszłym tygodniu ze swoim irańskim odpowiednikiem Hosseinem Amirabdollahianem, aby omówić kwestię ewentualnego zawieszenia broni w Gazie oraz działania „ruchów w regionie, na które Iran ma wpływ”.
Jednak USA ma na temat powstrzymania ataków na żeglugę zupełnie inne zdanie.
„Pracujemy nad zapewnieniem bezpieczeństwa i zjednoczeniem narodów świata, które wszystkie są zainteresowane groźbą zatrzymania żeglugi” – powiedział dziennikarzom w Izraelu doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan. Nazwał ataki Houthi „materialnym zagrożeniem” dla handlu międzynarodowego i powiedział, że sekretarz obrony Lloyd Austin planuje wkrótce odwiedzić regionalną kwaterę główną amerykańskiej marynarki wojennej w Bahrajnie, aby „przyjrzeć się naszej reakcji”.
„Na Waszyngton rośnie presja, aby podjął bardziej zdecydowane działania. Nadchodzi zwrot” – twierdzą analitycy Rapidan Energy Group, firmy doradczej ds. ryzyka z siedzibą w Waszyngtonie. To, w połączeniu z jakąkolwiek intensyfikacją walk Izraela z Hezbollahem, kolejną grupą bojowników wspieraną przez Iran, „może skłonić rynki do wzrostu wyceniania ryzyka geopolitycznego”.
Dla inwestorów byłby to nieprzyjemny zwrot sytuacji. Reuters informuje, że od końca października aktywa izraelskie jak akcje, obligacje, czy sam szekel, utrzymywały się w trendzie wzrostowym, zaś Bloomberg zauważył, że mimo wojny i głośno obwieszczanego spadku wydobycia ceny ropy spadały. Gdyby Houti udało się choć na pewien czas zamknąć Morze Czerwone bądź uczynić je terenem konfrontacji, ten trend mógłby się zupełnie odwrócić.
Houti bardzo starają się, by ich groźby wzięto poważnie. 15 grudnia w stolicy Jemenu, Sanie, odbył się ich „wiec poparcia dla Gazy i Palestyny”. Na razie ich aktywa to jeden statek przejęty i siedem innych ostrzelanych – wszystkie w pobliżu lub na obszarze cieśniny Bab Al-Mandab. Na początku grudnia zagrozili, że zaczną zatapiać statki oraz minować cieśninę.
Oczywiście nie znaczy to, że armatorzy będą ryzykować – po prostu poślą statki trasą przez Południową Afrykę zamiast przez Kanał Sueski, co oznacza wydłużenie podróży o tysiące mil morskich. Lloyd’s uważa, że znacznie podwyższy to koszty – zmieni wysokość stawek frachtowych, ubezpieczeń, terminy dostaw, wydłużając cały łańcuch dostaw, który jeszcze nie do końca został na nowo odtworzony po pandemii. Będzie też ogromnym argumentem za reindustrializacją Europy i USA. Wzrosną także ceny ropy. Tymczasem 17 grudnia egipski operator Kanału Sueskiego poinformował, że od 19 listopada 55 statków zawróciło na dłuższą trasę.
Stany Zjednoczone twierdzą, że to dzięki Iranowi Houti mogą atakować statki. Teheran zaprzecza twierdząc, że takie organizacje jak Houti są „niezależne”, co Departament Stanu nazywa wprost „kiepskim wykrętem”. „Podczas gdy Houthi pociągają za spust, Iran wręcza im broń. Iran ma obowiązek sam podjąć kroki w celu zaprzestania tych ataków” – powiedział Sullivan.
Istotnie przez ostatnie 8 lat Houti byli szkoleni przez Irańską Gwardię Rewolucyjną IRGC i otrzymywali fundusze z „tajnej kasy” Teheranu. Stanowili oni bowiem wraz Hezbollahem, Hamasem i Islamskim Jihadem irański instrument „projekcji siły” na Europę, Izrael i USA. Hamas w końcu doczekał się uznania przez USA i UE za organizację terrorystyczną.
Przy tym wszystkim 18 grudnia w Warszawie spotkali się szef CIA Bill Burns z premierem Kataru Mohammedem bin Abdulrahmanem Al Thani oraz szefem izraelskiego wywiadu Mossad. Poza kwestią uwolnienia izraelskich zakładników z rąk Hamasu omawiano też sytuację na Morzu Czerwonym. Katar wraz z Omanem oraz Arabia Saudyjska próbują negocjacji z Ansar Allah, bo tak określa się ruch Houti. Dzieje się tak bowiem, jak twierdzi prof. Bernard Haykel z Instytutu Studiów Bliskowschodnich na Uniwersytecie Princeton, Ansar Allah nie widzą siebie jako tylko wykonawców irańskich dyrektyw.
Część ruchu wcale nie ma ochoty na wojnę bowiem w poprzedniej z Arabią Saudyjską i ZEA zakończonej gorzkim remisem dla Królestwa ponieśli spore straty. Teoretycznie ich siły się odbudowały, a Saudyjczycy usilnie próbowali osiągnąć formalne porozumienie pokojowe z Huti od początku 2023 roku, ale nadal armia Ansar Allah lepiej wygląda na paradach niż w polu. Dążą co prawda do umocnienia swoich sił w Jemenie i przejęcia jak największej części kraju oraz twierdzą, że bardzo chcą konfrontacji, zwłaszcza z Izraelczykami na morzu, ale kiedy omal nie przyszło do konfrontacji z amerykańskim niszczycielem USS Mason i jego grupą bojową ich siły specjalne szybko wykonały odwrót do swoich baz.
Jak twierdzą analitycy z Academii, mimo wszystko Ansar Allah są siłą, której nie należy lekceważyć, ale nie można też przeceniać. Uważają oni, że Houti są obecnie na tyle silni, na ile nie istnieje jeszcze kolektywna odpowiedź Izraela i NATO na ich groźby, bowiem prawdziwa wojna może im przynieść same straty.