Analiza ISBiznes.pl: Polskie firmy liczą na udział w odbudowie Ukrainy

Niedługo przypadnie okrągła rocznica wybuchu wojny w Ukrainie. Skutkiem tragicznych wydarzeń za naszą wschodnią granicą są m. in. zniszczenia w infrastrukturze gospodarczej. Obrona suwerenności przez Kijów będzie oznaczać konieczność odbudowy kraju. Polskie firmy mogą stać się częścią tego projektu. Wiele z nich jest notowanych na GPW w Warszawie. Przedsiębiorcy mają chrapkę na zyski na kontraktach eksportowych. Byle nie skończyło się to jak z naszym udziałem w odbudowie Iraku, gdzie z dużej chmury kapnął mały deszcz.

EBOiR oszacował, że gospodarka Ukrainy skurczyła się w zeszłym roku o 30%. Bank skorygował w dół też swoje oczekiwania na 2023 r. – dodatnia dynamika PKB ma wynieść 8% w porównaniu z wcześniej przewidywanym wzrostem gospodarczym na poziomie 25%. Instytucja oceniła, że choć walki frontowe obejmują terytorium odpowiedzialne za wytwarzanie 20% PKB, to skala zniszczeń w zakresie kapitału ludzkiego, infrastruktury oraz zdolności produkcyjnych i tak jest olbrzymia. 

– Wojna pozbawiła ludzi domów i normalnych miejsc pracy, około 13 milionów cywilów zostało przesiedlonych, a 700 tysięcy Ukraińców (głównie młodych mężczyzn), uszczupliło potencjał siły roboczej, gdyż zaczęło służyć w siłach zbrojnych. Zniszczone zostały fabryki i domy, a Kijowska Szkoła Ekonomiczna szacuje straty w infrastrukturze Ukrainy na 115 mld dol. Niektóre z tych problemów zostaną rozwiązane w sposób naturalny po zakończeniu wojny, ale większość nie – uważa Nancy Qian z Kellogg School of Management.

Najmocniej ucierpiało kilka istotnych gospodarczo obwodów Ukrainy – region doniecki (straty o wartości przeszło 26 mld dol.), ługański (ponad 17 mld dol.), charkowski (ponad 14 mld dol.) i kijowski (przeszło 11 mld dol.). Straty finalnie mogą się okazać się jeszcze wyższe. Z takim scenariuszem liczą się Bank Światowy i Komisja Europejska, których szacunki opiewają na ok. 350 mld dol., z czego ok. 30% wydatków na odbudowę powinno zostać poniesione w krótkiej perspektywie.

A wiele zależy od tego, jak długo będą jeszcze trwać zmagania zbrojne. Ostatnio w mediach zaczęła dominować narracja, że najprawdopodobniej w perspektywie najbliższych tygodni ruszy kolejna ofensywa rosyjska, co może znacząco wydłużyć czas, gdy dojdzie do wyjaśnienia sytuacji na froncie.

– Obawiam się, że możemy prowadzić tę rozmowę przy okazji dwuletniej, a potencjalnie trzyletniej rocznicy – powiedział 9 lutego podczas audycji Tonight w LBC Sir Nick Carter, były głównodowodzący brytyjskich sił zbrojnych, który ustąpił ze stanowiska w listopadzie 2021 r. na krótko przed inwazją Rosji na Ukrainę. Zapytany, kiedy wojna się skończy, Carter odpowiedział: „Nie w najbliższym czasie. (…). Nie jestem pewien, czy którakolwiek ze stron ma albo siłę bojową, albo zdolność do zrobienia czegoś szczególnie decydującego na polu bitwy”.

Taki rozwój sytuacji nie przyczyniłby się do sukcesu cywilnego trudu odbudowy zniszczonej Ukrainy, a każdy miesiąc konfliktu oznacza straty rzędu kilku miliardów dolarów. I to raczej „wysokich” kilku niż „niskich”.

Źródło: Trigon DM

Eksperci powszechnie są zdania, że bez wsparcia zagranicznego Ukraina samodzielnie nie udźwignie kosztu koniecznych nakładów inwestycyjnych. Przekonują, że proces odbudowy mógłby zostać sfinansowany na wzór Planu Marshalla. Ta inicjatywa uruchomiona po II Wojnie Światowej pozwoliła stanąć wielu państwom europejskim na nogi. Jej wartość w cenach z 2022 r. zamknęła się kwotą ok. 130 mld dol. Dzięki niej odbudowano linie kolejowe, elektrownie, infrastrukturę transportu drogowego, a także zakłady produkcyjne i rolnictwo, co pozwoliło m. in. uniknąć klęski głodu dziesiątkom milionów mieszkańców Starego Kontynentu. Tylko licząc do okresu lat 60. poprzedniego stulecia kilkanaście państw europejskich za sprawą uczestnictwa w programie weszło na szybką ścieżkę wzrostu aktywności gospodarczej. Polsce w tym gronie niestety nie było, gdyż nie przystąpiliśmy do planu.

Plan Marshalla 1.0 w pigułce
Został wdrożony w życie po II Wojnie Światowej, która okazała się najbardziej destrukcyjnym i masowym konfliktem w historii świata. Wzięło w niej udział 110 mln żołnierzy z ponad 60 państw. Działania wojenne toczyły się na terenie 40 krajów i objęły swoim zasięgiem ok. 1,7 mld ludzi (80% ówczesnej populacji świata). Szacując bardzo ostrożnie, tylko biorąc pod uwagę bezpośrednie wydatki wojskowe, koszty finansowe wyniosły ponad 1 bln dol. według parytetu siły nabywczej tej waluty w tamtym czasie.
Po ustaniu działań zbrojnych najbardziej zniszczona była Europa. Stany Zjednoczone nie odczuły skutków wojny bezpośrednio na swoim terenie. Stąd potencjał gospodarczy i ludzki USA pozwolił na pomoc kilkunastu krajom europejskim. Plan wszedł w życie w kwietniu 1948 r. i funkcjonował przez cztery lata. W tym okresie Ameryka przekazała swoim partnerom równowartość ok. 13 mld dol. w postaci pomocy technicznej, żywnościowej i ekonomicznej, co stanowiło ekwiwalent grubo powyżej 100 mld dol. w cenach obecnych.
Polska, podobnie jak inne państwa z bloku kontrolowanego przez ZSRR, została też zaproszona do uczestnictwa w programie. Początkowo nasze władze przychylnie odniosły się do inicjatywy. Wkrótce jednak premier Cyrankiewicz został „przekonany” przez Stalina, że Polska nie powinna przystępować do Planu Marshalla. Time donosił wówczas, że dostaliśmy pewne propozycje wsparcia gospodarczego od przywódcy sowieckiego, aby nie wyłamywać się z szeregu państw, znajdujących się w sferze wpływów ZSRR – więcej o tym TUTAJ.

Plan Marshalla 2.0 jest jak najbardziej wykonalny finansowo. Amerykański PKB w 1948 r. był „tylko” nieco ponad trzykrotnie większy niż poziom trzech dużych gospodarek europejskich – francuskiej, niemieckiej i włoskiej. Obecnie PKB UE jest większe od ukraińskiego przeszło 80-krotnie. Program stanowił 5% PKB Stanów Zjednoczonych wypracowywanych tuż po kataklizmie wojny światowej. Gdyby państwa unijne zdecydowały się na ten sam odsetek wsparcia, to byłyby w stanie wyłożyć obecnie ok. 870 mld dol. Zagadnieniem otwartym jest, kto poniósłby dokładnie wydatki na odbudowę Ukrainy. Pomysłów jest wiele – z niektórymi zapoznasz się TUTAJ. Na pierwszą myśl pewnie przychodzą zobowiązania rządów sprzeciwiających się inwazji Federacji Rosyjskiej, które od wielu miesięcy wspierają Ukrainę na różne sposoby.

Nie zgadza się z tym podejściem Tim Ash, Senior EM Sovereign Strategist w RBC BlueBay Asset Management, który w rozmowie z ISBiznes.pl nie wykluczył, że łączny rachunek za odbudowę zamknie się kwotą blisko 500 mld dol. Jego zdaniem powinny istnieć trzy źródła sfinansowania skutków agresji rosyjskiej. Najbardziej oczywistym według niego zdają się zamrożone aktywa rosyjskie. Chodzi o część z ok. 400 mld dol., które wskutek sankcji gospodarczych zostały zamrożone i pozostają pod kuratelą państw Zachodu. Drugim źródłem powinien być kapitał prywatny z Zachodu, ale także z Ukrainy. Wielu oligarchów ukraińskich wzbogaciło się przez lata, niejednokrotnie na niejasnych relacjach biznesowych, i nagromadziło potężne zasoby. Wreszcie ostatnim źródłem powinny być rządy i organizacje pozarządowe (np. Bank Światowy, EBI czy EBOiR). W jego opinii proporcje powinny być w miarę równomiernie, co oznacza, że z każdego źródła najlepiej by na odbudowę trafiło co najmniej 150 mld dol. Z całością rozmowy z Timem zapoznasz się TUTAJ.

Odbudowa szansą dla polskich firm

„Spodziewamy się, że potencjalne potrzeby związane z budownictwem kubaturowym rodzą szansę dla polskich firm budowlanych, szczególnie tych będących częścią międzynarodowych gigantów branżowych. Dodatkowo, z uwagi na koncentracje rosyjskich ataków na infrastrukturze transportowej, istotnym elementem wzrostu gospodarczego będzie zapewnienie capacity (pol. przepustowości) sieci transportowej pozwalające na obsługę potrzeb szybko rosnącej gospodarki – wydatki na ten cel mogą przekroczyć 70 mld dol.” – takiej opinii są analitycy Trigon DM.

W ich ocenie jest to o tyle istotne, że przed wojną udział kolei w przewozach transportu lądowego na Ukrainie wynosił 20-25%. To rodzi dużą szansę dla polskich spółek specjalizujących się w budowie sieci kolejowej i trakcyjnej (Budimex, Torpol, ZUE, Trakcja), czy w produkcji taborów kolejowych (Newag, Pesa) oraz działających w sektorze przemysłowym.

„Pomimo, zakładanego przez nas, dużego zainteresowania odbudową Ukrainy ze strony zagranicznych graczy, spodziewamy się, że polskie firmy również będą w stanie partycypować w całym przedsięwzięciu, szczególnie, że polskie firmy budowlane posiadają relatywnie duże doświadczenie w ekspansji zagranicznej i realizacji projektów infrastrukturalnych i budowlanych poza granicami Polski. W zależności od segmentu budownictwa ok. 1/5–1/4 firm historycznie próbowała swoich sił na rynkach zagranicznych, a przychody z tytułu realizacji kontraktów poza granicami Polski wynosiły od 2% do 11%” – dodali eksperci domu maklerskiego.

Lista polskich spółek giełdowych, które mogą się zaangażować w proces odbudowy Ukrainy jest w rzeczywistości dłuższa. Obejmuje bowiem także Boryszew (segment metali), Cognor, Elektrotim, Grupę Kęty (SSW), PKP Cargo, Lenę Lightning, Mangatę, MFO, Rawlplug, Relpol, Aplisens, Stalprodukt (segment blach), Tesgas, Zamet i Selenę.

„W naszej opinii Polska może być jednym z państw, które w największym stopniu będą uczestniczyły we wspomnianym projekcie (odbudowy Ukrainy – przyp. red). Na przestrzeni ostatniej dekady systematycznie rosła rola Polski w wymianie handlowej Ukrainy” – wyjaśnili analitycy DM mBanku.

Sądzą również, że istotny jest fakt importowania przez Kijów w przeszłości podstawowych materiałów budowlanych przede wszystkim z Rosji i Chin, a uwzględniając obecne otoczenie geopolityczne istnieje małe prawdopodobieństwo, by kraje te wciąż były znaczącymi dostawcami tych produktów. Według danych z 2018 r. ok. 41% importu szkła i kamienia pochodziło z tych państw. Udział Polski wynosił wówczas ok. 12%, co dawało nam trzecią pozycję w strukturze najważniejszych eksporterów z tego segmentu. A zatem brak Rosji i Chin jako dostawców może oznaczać, że polskie firmy mają potencjał przechwytu części ich udziałów rynkowych, dzięki czemu umocniłyby swoją pozycję w tej branży.

Historia polskiego rynku kapitałowego zna przypadek, że duże potencjalnie wydatki inwestycyjne na budowę infrastruktury mogą rozbudzić oczekiwania inwestorów. 18 kwietnia 2007 r. Komitet Wykonawczy Europejskiej Unii Piłkarskiej ogłosił w walijskim Cardiff, że organizatorem Euro 2012 będzie Polska i Ukraina. Entuzjazm udzielił się wtedy wielu inwestorom. W ciągu czterech sesji giełdowych od akceptacji polsko-ukraińskiej kandydatury indeks WIG-budownictwo poszedł w górę o 12%. Optymizmowi rynkowemu towarzyszył potężny wolumen obrotu, zdecydowanie przekraczający średni poziom aktywności obserwowanej w transakcjach akcjami spółek sektora.

Część inwestorów mogła zresztą obstawiać korzystne rozstrzygnięcie władz piłkarskich znacznie wcześniej, bo w 2006 r. indeks odnotował drugą najwyższą stopę zwrotu w historii jego obliczania (+148,4%). Potrzeba budowy infrastruktury stadionowej i logistycznej dotyczyła wówczas jednak wydatków wewnętrznych – w kraju niedotkniętym wojną, a w umysłach zarządów nie kołatały się czarne myśli na temat ryzyka utraty zdrowia lub życia przez zatrudnionych pracowników. Te obawy mogą być teraz obecne, przynajmniej częściowo. Dzieje się tak, ponieważ znaczna część terenów frontowych na Ukrainie jest zaminowana przez walczących żołnierzy, co stwarza ryzyko, że podczas odbudowy może dojść do przykrych wypadków. I jest to poważny problem na lata zanim uda się rozminować terytorium Ukrainy. A niektórzy specjaliści od wojskowości twierdzą nawet, że oczyszczenie z min może potrwać nawet dziesiątki lat.

Niewykluczone jednak, że pewna grupa inwestorów już dyskontuje ewentualne zyski dla „budowlanki” z tytułu odbudowy sąsiada. WIG-budownictwo należał w 2022 r. do najmocniejszych indeksów sektorowych. Zyskał 8,5% rdr, a wyższą stopę zwrotu zapewnił jedynie WIG-chemia (10,9%). Zachowywał się przy tym o wiele lepiej niż główne indeksy warszawskiego parkietu, a przecież zeszły rok stał pod znakiem gruntownych spadków.

Zmiana WIG-budownictwo na tle wybranych indeksów dochodowych w 2022 r.

Źródło: TradingView

Mniej zachęcającym epizodem udziału polskich firm w procesach inwestycyjnych były programy odbudowy Iraku i Afganistanu. Sporo przedsiębiorców zwietrzyło interes w pomocy tym państwom. Zapewne część z biznesmenów w ostateczności mocno się rozczarowała. Wydatki powojenne zachodniej koalicji wspierającej te azjatyckie kraje w latach 2002-2017 wyniosły łącznie ok. 208 mld dol., a rodzimych podmiotów próżno było szukać wśród setki firm, które najwięcej tam zarobiły – z listą tych beneficjentów zapoznasz się TUTAJ.

Jak donosiła w 2008 r. Rzeczpospolita zamiast „obiecywanych” miliardów dolarów z odbudowy Iraku dwadzieścia naszych przedsiębiorstw zdobyło kontrakty eksportowe na kwotę nieco ponad 400 mln dol. Dziennik napisał, że koszt udziału Polski w wojnie w Zatoce Perskiej wyniósł niecałe 800 mln zł.

Jak będzie tym razem w przypadku Ukrainy? Prawdopodobnie ciężar odbudowy weźmie na siebie pod względem geograficznym głównie Unia Europejska. Polscy przedsiębiorcy są już mądrzejsi o wiele doświadczeń niż przed laty, towarzyszy temu też powszechna sympatia Ukraińców wobec nas z powodu pomocy migracyjnej, zbrojeniowej i finansowej. To stworzyło pozytywny klimat do pogłębienia relacji handlowych między sąsiadującymi państwami.

W zeszłym roku PAIH rozpoczęła nabór polskich przedsiębiorstw, które byłyby zainteresowane uczestnictwem w odbudowie Ukrainy. W ciągu pierwszych dwóch miesięcy od rozpoczęcia naboru odbyły się konsultacje branżowe z udziałem blisko 800 polskich firm. Wzięły w nich udział głównie spółki budowlane oraz producenci maszyn i urządzeń, choć nie brakowało też przedstawicieli takich branż jak IT, spożywcza czy medyczna.