W cieniu klęsk i odwrotów „armii numer 2”, czyli Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, rośnie szczodrze zasilana z budżetu PLA, czyli Armia Ludowo-Wyzwoleńcza Chin. Można już obecnie przewidywać, że to ona po wojnie ukraińskiej stanie się „armią numer 2” na świecie. Obecnie jest w trakcie kosztownej modernizacji, ale ma swoje wielkie słabości także w dowodzeniu i podporządkowaniu politycznemu liderowi jakim jest przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping
Pokazy lotnicze i wystawa lotnicza w Zhuhai ujawniły ciekawy fakt – Chiny rozwinęły produkcję najnowszych samolotów wielozadaniowych oraz myśliwców stealth. Andreas Rupprecht, który jest autorem kilku książek o chińskim wojskowym przemyśle lotniczym i Siłach Powietrznych Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (PLAAF), powiedział branżowemu portalowi i pismu Defence News, że jego zdaniem PLAAF, czyli Siły Powietrzne tego kraju, mają w służbie co najmniej 200 niewidzialnych myśliwców J-20 i ponad 240 wielozadaniowych samolotów uderzeniowych J-16. Jako OSINT-owiec, Rupprecht wydedukował to na podstawie analizy numerów konstrukcji naniesionych na maszynach. Zauważył, iż można z nich stwierdzić, że wyprodukowano cztery partie J-20 i 11 partii J-16. I tak dwie maszyny Chengdu J-20 były 69. i 70. samolotami z czwartej partii produkcyjnej J-20, a poprzednie trzy partie produkcyjne J-20 miały odpowiednio co najmniej 18, 46 i 56 płatowców. Razem z czwartą partią samolotów Chengdu J-20 jest 208, wszystkie napędzane lokalnymi silnikami WS-10C. Według Justina Bronka z brytyjskiego think tanku Royal United Services Institute, „chiński przemysł lotniczy dokonał znaczącego postępu w zakresie tolerancji produkcji i kontroli jakości”, na co wskazuje płatowiec J-20.
Podobnie z J-16. Ta wielka dwumiejscowa maszyna wielozadaniowa stanowiąca mariaż konstrukcji chińskiej – myśliwca przechwytującego J-11B – z rosyjskim klasycznym już Su-27, ale większa od niego rozmiarami, ma być najnowszym tego typu samolotem PLAAF. J-16 zaczął wchodzić do służby PLAAF w 2015 r. Chińczycy opracowali także jego wersję walki elektronicznej – J-16D. Bonk twierdzi, iż tworząc i przyjmując na stan lotnictwa kolejne typy maszyn, Chińczycy starają się o pozyskanie odpowiedników samolotów amerykańskich. I tak J-16 to odpowiednik F-18E/F SuperHornet, J-16D to chiński F-18G Growler, zaś J-20 to odpowiednik F-35, choć bardziej zbliżony do rosyjskiego Su-57.
Lotnictwo, marynarka, armia
Warto jednak zauważyć, jaką siłą PLAAF obecnie dysponuje. Oficjalnie te trzecie co do wielkości lotnictwo bojowe świata ma łącznie 2500 samolotów z czego 1700 to maszyny bojowe (w tym myśliwce, bombowce strategiczne, bombowce taktyczne oraz wielozadaniowe taktyczne i wsparcia pola walki). W tym momencie 450 nowoczesnych samolotów jest poważną siłą bojową. Ta siła jednak, jak większość konstrukcji bojowych PLAAF ma jeden słaby punkt: silniki. Przemysł silnikowy wyraźnie nie nadąża za lotniczym, konkretnie za konstrukcją płatowców. WS-10C, najnowszy jego wytwór, odpowiadający rosyjskiemu AL-31F, napędzającemu Su-30, ma mniejszy ciąg i o ponad połowę mniejszy od rosyjskiej konstrukcji czas pracy bezawaryjnej, co przekłada się na długotrwałe przeglądy i pozostawanie maszyn w hangarach. A napędza on zarówno J-20 jak i J-16 wszystkich wersji.
Tymczasem siły powietrzne Armii Ludowo-Wyzwoleńczej szybko się rozwijają. Rozpoczęta w 2017 r. reorganizacja ich struktury objęła obejmowały utworzenie co najmniej sześciu nowych baz lotniczych i przekształcenie podległych im wcześniej pułków w brygady. Wszystko w ramach nowoutworzonych baz. Z kolei brygady, by zwiększyć liczebność zostały stworzone na bazie rozwiązanych dywizji myśliwskich i myśliwsko-bombowych, w których skład wchodziły włączone do nich pułki. Zaczęto także odstawiać do rezerwy starszy sprzęt.
Jeden z niewielu materiałów dotyczących rozwoju PLAAF znalazł się w rosyjskim piśmie ekonomicznym „Kommiersant” w 2018 r. Wypowiadający się tam eksperci lotniczy stwierdzili, że Chiny od dawna miały świadomość, iż nie dogonią USA i Rosji „pod względem jakości i niezawodności konstrukcji oraz ich możliwości taktyczno-technicznych” i dlatego postanowiły, poza modernizacją lotnictwa postawić na bezzałogowce. Mogą to potwierdzać materiały think-tanku Jamestown oraz ostatnie prezentacje chińskiego sprzętu wojskowego. Choćby w Zhuhai na 14. Chińskiej Międzynarodowej Wystawie Lotnictwa i Kosmonautyki znanej jako Airshow China, gdzie pokazano UCAV Wing Loong-3. Jest to bezzałogowiec bojowy klasy strategicznej. Chińczycy twierdzą, że ma on zasięg do 10 000 km na wysokości 4000 m. Przy rozpiętości 24 m i długości 12,2 m, może zabrać „nawet 16 pocisków rakietowych i bomb”, w tym najnowszą rakietę powietrze-powietrze PL-10E, czyli przenieść ładunek użyteczny około 2000 kg. Rozmiary i układ drona raczej wykluczają walkę powietrzną, rakiety powietrze-powietrze przenosi więc do samoobrony. Ważne jest jednak coś innego – fakt że Wing Loong-3 stanowi już poważny instrument chińskiej projekcji siły, nawet jeśli, jak twierdzą eksperci lotniczy, jego zasięg został wyliczony dla maszyny bez uzbrojenia, zaś pułap jest dość niski. Owszem, może być łatwy do zestrzelenia, jak dowodzą tego obecnie straty rosyjskich dronów w Ukrainie, ale możliwość zbombardowania obiektów na dalekim zapleczu jest istotnym problemem dla nieprzyjaciela. W dodatku Wing Loong-3 można szybko zrekonfigurować, tak aby stał się maszyną rozpoznawczą z całym arsenałem kamer i głowicami optoelektronicznymi.
Te najnowsze, ale już wprowadzane na stan Sił Powietrznych Armii Ludowo-Wyzwoleńczej konstrukcje świadczą o tym, że Chińczycy chcą zyskać istotne zdolności, już nie tylko polegające na obronie baz i pozycji poprzez przyjmowanie na stan maszyn, które byłyby „obrońcami własnej przestrzeni nadlotniskowej”, ale także znaczące zdolności uderzeniowe. A to już jest zła nowina nie tylko dla USA, z którymi rywalizację KPCh postawiła na pierwszym miejscu, ale także sąsiadów Chin jak Wietnam, czy Indie, z którymi Państwo Środka ma mniej więcej od 100 lat zatargi graniczne.
Ciekawe, ale reformy w największym rodzaju Sił Zbrojnych jakim są chińskie Wojska Lądowe – PL – Armia Ludowo-Wyzwoleńcza, są dość zachowawcze. Te największe obecnie na świecie siły lądowe są jak na Chiny niewielkie – liczą około 915 000 osób w służbie czynnej w jednostkach bojowych. W 2015 r. rozpoczęto ich reformę, która objęła: utworzenie po raz pierwszy w historii oddzielnej kwatery głównej, redukcję 5 z 18 zgrupowanych armii PLAA (jednostek wielkości korpusu) i przyjęcie docelowej struktury korpus-brygada-batalion. Na bazie brygad miały powstać jednostki mobilne, modułowe ze zintegrowanymi elementami manewrowymi. Zmodernizowane i ucyfrowione miały być też systemy C4I – łączności i dowodzenia. Na poziomie taktycznym szkolenie batalionu PLAA najprawdopodobniej obejmuje użycie precyzyjnego ognia dalekiego zasięgu, aby zmaksymalizować ochronę i zaskoczenie, rozpoznanie, atak i rozproszenie formacji nieprzyjaciela z wykorzystaniem zaawansowanych technologii komunikacyjnych oraz amunicję o zwiększonych możliwościach uderzeniowych. Nie sposób nie dostrzec tu całkowitej adaptacji reform Anatolija Serdiukowa, jakie przyjęła w 2008 r. po wojnie w Gruzji armia Federacji Rosyjskiej – Chińczycy podobnie jak Rosjanie rozwiązali dywizje, zamieniając je na brygady, jako elastyczniejsze, zaś z nich zaczynają wydzielać batalionowe grupy bojowe w stylu rosyjskim. Tyle, że wojna w Ukrainie udowodniła, że obok brygad do natarć potrzebne są jednostki szczebla wyższego niż brygady – dywizje. Rosjanie część dywizji musieli odtworzyć z powrotem. Podobny ruch zapewne zrobią też Ukraińcy. Na razie jednak Chińczycy wdrażając te rosyjskie pomysły nie zwracają uwagi na doświadczenia płynące z wojny w Ukrainie. Co ciekawe, w Armii Ludowo-Wyzwoleńczej też pojawiły się pułkowe grupy taktyczne i to ewidentnie pod wpływem wojny ukraińskiej.
Marynarka Wojenna Armii Ludowo-Wyzwoleńczej to obecnie największa marynarka wojenna w Azji, dysponująca ponad 300 jednostkami bojowymi nawodnymi, okrętami podwodnymi, amfibiami, jednostkami patrolowymi i jednostkami specjalistycznymi, fregatami z pociskami przeciwokrętowymi, fregatami przeciwlotniczymi, zwalczania okrętów podwodnych (ZOP) oraz lotniskowcami. Coraz większy jest nacisk chińskich strategów i planistów na możliwość walki w domenie morskiej i projekcję siły na dość oddalone obszary, stąd próba budowy lotniskowcowych grup bojowych, odpowiadających amerykańskim.
Według nowego raportu think tanku CSBA, dotyczącego właśnie planów takiej ekspansji, marynarka wojenna Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej ma obecnie możliwości – i zarazem poparcie władz partyjnych – by zbudować do 2030 r. pięć lotniskowców i 10 okrętów podwodnych z pociskami balistycznymi. Według Jacka Bianchiego, głównego analityka CSBA i autora raportu, wszystkie dane jakie można pozyskać na temat budżetu MW Chin i strategii ich rozwoju są cząstkowe – Pekin podaje bowiem budżet netto, bez kosztów modernizacji sprzętu, szkolenia i utrzymania oraz kosztów personelu. Rzeczywisty budżet obronny Państwa Środka może być więc nawet o 30% wyższy i wynosić prawie 300 mld dol., co może także przełożyć się na plany rozwoju Marynarki Wojennej, zwłaszcza jeśli chodzi o fregaty czy korwety oraz okręty podwodne o napędzie klasycznym. Jak stwierdził były dowódca Indo-Pacific Command, emerytowany admirał Phil Davidson, plany rozbudowy chińskiej floty wpisują się w „dalekosiężny cel Pekinu, jakim jest osiągnięcie statusu wielkiego mocarstwa do połowy stulecia”. Davidson zauważył, że zwłaszcza jeśli chodzi o flotę podwodną, mimo modernizacji i szybkiej rozbudowy, Chiny nie są w stanie wyprzedzić czy choćby dogonić USA, choć Chińczycy w ostatniej dekadzie zwiększyli swoje zdolności do prowadzenia działań z dala od lądu, co było choćby widoczne w ich operacjach antypirackich w Zatoce Adeńskiej i u wybrzeży Somalii.
Pieniądze, partia komunistyczna i ambicje Xi Jinpinga
Tego typu modernizacja wymaga solidnego zasilania budżetowego. I rzeczywiście, na piątej sesji 13. Narodowego Kongresu Ludowego na początku marca chiński rząd ogłosił budżet obronny w wysokości 1,45 bln juanów (około 229 mld dol.) na rok podatkowy 2022, co stanowi wzrost o 7,1% rok do roku od 2021 r. Jest to siódmy rok z rzędu, w którym chińskie wydatki na obronę rosły jednocyfrowo. Ale są to wydatki oficjalne, które według amerykańskich źródeł wywiadowczych mogą być określane jako „budżet netto”. Gdyby doliczyć pozycje, o których wspominał Jack Bianchi, byłoby to już 10,7%, a więc wydatki na siły zbrojne rdr stałyby się dwucyfrowe, jak już było to na początku wieku i dekady po 2010 r. Mimo tych jednocyfrowych wydatków netto i tak Chiny awansowały w światowych rankingach wydatków obronnych na drugie miejsce po USA. W regionie Azji i Pacyfiku ich przewaga jest druzgocącą: Chińczycy wydają na swoje siły zbrojne według Stockholm International Peace Research Institute (SIPRI) więcej niż Japonia, Korea Południowa, Filipiny i Indie razem wzięte. Dla przykładu, mające duże siły zbrojne Indie wydadzą na nie w 2022 r. 70 mld dol. i będzie to kwota brutto. Tu warto zacytować chińskiego eksperta wojskowego Wei Dongxu, który stwierdził w „Global Times”, że budżet ten jest „właściwy i rozsądny, a nawet konserwatywny”.
Chińskie wydatki obronne mają jednak swoją drugą stronę. Od czasów Deng Xiaopinga i jego hasła „armia powinna integrować się ze społeczeństwem” wspomniana integracja struktur armijnych, zwłaszcza jeśli chodzi o gospodarkę, rzeczywiście poszła daleko. Oficerowie w czynnej służbie byli prezesami prywatnych spółek, generałowie wchodzili w skład Rad Nadzorczych i zarządów funduszy inwestycyjnych, po 2012 r. w Afryce i Azji pokazały się firmy handlujące bronią z chińskimi wysokimi oficerami na czele, co nie mogło się obyć bez cichego przyzwolenia dostojników partyjnych z Komitetu Centralnego KPCh. Szczególnie silna była penetracja „ludzi armii” w firmach branży informatycznej, zarówno usług, handlu jak i produkcji. W tych ostatnich dwóch segmentach rynku na 10 firm w 8 pracowali czynni oficerowie armii. Siły Zbrojne zaczęły się „ubiznesawiać” i jak stwierdzili analitycy japońscy w 2010 r. „praktycznie wyzwoliły się spod wpływu partii komunistycznej”.
Xi Jinpingowi, który chciał zdobyć władzę absolutną w KPCh było to bardzo nie na rękę. Jak sam powiedział na spotkaniu z aktywem partyjnym w Syczuanie, postrzegał Siły Zbrojne jako „pistolet partii” a nie jako strukturę militarną państwa chińskiego, musiał więc uzyskać nad armią pełną kontrolę. Temu służyła kampania antykorupcyjna, która zresztą wyniosła Xi do władzy. A w Siłach Zbrojnych korupcja była dokładnie taka, jak w aparacie partyjnym i biznesie, czyli na wysokim poziomie. Na tyle wysokim, iż jej przejawy nawet przestały być dostrzegalne. Tymczasem ludzie Xi osadzeni w resorcie sprawiedliwości w 2013 r. doprowadzili do aresztowania i procesu Bo Xilaia, wschodzącej gwiazdy Politbiura i szefa partii w trzydziestomilionowym Chongqingu. Oskarżono go o korupcję, nadużycie władzy i branie łapówek. Bo Xilai, zręczny technokrata, był w doskonałych stosunkach z generałami i oficerami PLA oraz sporą grupą w Komitecie Centralnym, która sprzeciwiała się rosnącej wszechwładzy Xi. Ludziom Xi udało się doprowadzić do procesu i wyroku skazującego, ale z racji znaczenia Bo Xilaia był to tylko wyrok dożywocia, a nie kara śmierci.
Xi wykorzystał proces Bo Xilaia do rozpoczęcia kampanii antykorupcyjnej w armii, tak jak i w innych strukturach partyjno-państwowych. W efekcie czystki spowodowanej tą kampanią generałowie Guo Boxiong i Xu Caihou oraz ponad 200 wyższych rangą oficerów, aż do stopnia zastępcy dowódcy Regionu Wojskowego (MR), zostało oskarżonych o korupcję, wydalonych z KPCh, objęły ich procesy i otrzymali wyroku skazujące. Mimo uciszenia krytyków w Siłach Zbrojnych, Xi nie zdołał ich całkowicie sobie podporządkować sprowadzając do roli „pistoletu partii”. Postanowił więc ich przekupić. Partia komunistyczna podjęła szeroko zakrojoną kampanię na rzecz „zwiększenia atrakcyjności zawodu wojskowego” i opowiadając się za wpajaniem szeregowym żołnierzom i podoficerom „poczucia misji przez najwyższe kierownictwo”- zarówno wojskowe jak i partyjne. Postarał się też o reprezentację wysokich oficerów w Biurze Politycznym i jako delegatów na kolejne zjazdy partyjne. Z drugiej strony mimo oporu MSZ, Xi zaczął prowadzić kampanię rozszerzania wpływów Chin poprzez budowę sztucznych wysp i przejmowanie bezludnych wysp na Morzu Południowochińskim, zwłaszcza w archipelagu Wysp Spratly na wpół drogi pomiędzy należącym do Filipin Palawanem a południowym wybrzeżem Wietnamu. Zaaranżował kryzys poprzez utworzenie tzw. Strefy Identyfikacji Obrony Powietrznej i rozdmuchując chiński nacjonalizm, Xi zajął tam armię, zwłaszcza najbardziej wobec niego krytyczne Marynarkę Wojenną i Siły Powietrzne. W efekcie kiedy na XX zjeździe Komunistycznej Partii Chin z sali nieoczekiwanie wyprowadzony został z sali Hu Jintao, poprzednik Xi Jinpinga, jego wojskowi sojusznicy milczeli i klaskali.
„To nie znaczy, że armia pogodziła się z tym, że rządzi Xi. Wojskowi klaszczą, ale tylko czekają aż Xi powinie się noga. Armia nie zapomina, a Xi nieraz już pokazał, że nie traktuje jej jak partnera” – powiedział jeden z delegatów na zjazd agencji AFP. Analitycy amerykańscy wręcz sądzą, że „zadanie wymuszenia cywilnego nadzoru nad PLA jest niewątpliwie ogromnym, jeśli nie niemożliwym przedsięwzięciem”, poza tym próba centralizacji władzy niemal zmusza do walki o nią kiedy Xi będzie musiał namaścić swego następcę. W przyszłym roku skończy bowiem 70 lat i wątpliwe by rządził dłużej niż następne 10 lat.
Xi zdaje sobie z tego sprawę i poza faworami partyjnymi postanowił podporządkować sobie PLA w inny sposób – wprowadzając do najwyższych struktur dowódczych swoich ludzi. Jak to robi, widać po jego wizycie w Centrum Dowodzenia Operacjami Połączonymi Centralnej Komisji Wojskowej (CMC JOCC PLA). Jest to serce Sztabu Generalnego, nadzorujące wszystkie operacje w tym cyberataki i wojnę nuklearną). CMC JOCC za Xi stało się właśnie osobną strukturą, niezależną, ale umieszczoną „ponad” Sztabem Generalnym, o czym świadczą naszywki i korpusówki na mundurach służących w nim oficerów. Prawdopodobnie dowodzi JOCC morskim, powietrznym, sieciowym i nuklearnym, czyli może przejąć też kompetencje wykonawcze Sztabu Generalnego, choć nie samo planowanie operacji. Jak napisał analityk chińskich sił zbrojnych Rob Lee, pojawiły się tam nowe twarze, jak generał Wu Xingfeng, delegowany zastępca szefa sztabu ds. szkoleń, najpierw dowodzący jednostką w Houbei, ale później już sztabowiec. Inny generał to Dong Li, zastępca dowódcy lotnictwa PLAAF, ostatnio dowodzący bazą treningową w Cangzhou. Dalej Li Jun robiący karierę partyjną generał sił strategicznych, dwugwiazdkowy generał, którego Lee podejrzewa o kierowanie chińskimi cyberatakami Zuo Yanmin, oraz pierwszy dowódca chińskiej grupy lotniskowcowej CV-16, mającej charakter wyłącznie szkoleniowy admirał Chen Yueqi i w podobnym stopniu były szef Biura Operacyjnego PLAN Yang Weizhong. Ci ludzie mają rządzić z nadania Xi Armią Ludowo-Wyzwoleńczą Chin.
Widzimy więc podstarzałego polityka dążącego do władzy absolutnej, podporządkowanych mu oficerów zwykle sztabowych, bez świeżego doświadczenia w linii, robiących karierę partyjną oraz Siły Zbrojne modernizowane wielkim kosztem, ale w ramach utrzymania władzy przez lidera, kierowane do ryzykownych politycznie i wojskowo operacji na odległych od wybrzeży i granic Chin obszarach, które w razie konfliktu trudno będzie utrzymać. Co może pójść nie tak?