AS21, który został dostarczony jako prototyp z mnóstwem „chorób wieku dziecięcego”, K2 które ostatecznie raczej w Polsce produkowane nie będą, K9 które okazują się nie mieć żadnych przewag nad produkowanymi już w Polsce AHS Krab, FA-50, których zadaniem bojowym będzie wdrażanie personelu latającego w nowy rodzaj samolotu szkolno-bojowego – zakupy MON zaczynają ujawniać swoje drugie oblicze.
Każdy kto jest rodzicem dziecka w wieku przedszkolnym wie, że pospiesznie kupowane prezenty zwykle są chybione i nie wywołują radości, a coś zupełnie odwrotnego. Niestety, coś takiego przytrafiło się resortowi Obrony Narodowej przy okazji modernizacji sprzętowej Sił Zbrojnych, najbardziej zaś Wojsk Lądowych. Okazało się, że dokonanymi już koreańskimi zakupami Ministerstwa jest spory problem. „Gamechangery” w narracji resortu okazały się być w rzeczywistości generatorami kłopotów.
AS21, czyli prototyp do kupienia
Pierwszym z nich miał być AS21 Redback. Kupno i wprowadzenie na stan Wojska Lądowych tego bojowego wozu piechoty (bwp, ros. bmp) przedstawiane było jako konieczność. Z doświadczeń wojny w Ukrainie i ogromnych strat ponoszonych przez Rosjan, których bmp miały tylko lekki pancerz – podobnie zresztą jak ukraińskie bmp, tego samego zresztą producenta – wynikała konieczność posiadania ciężkiego bojowego wozu piechoty, z dobrym uzbrojeniem, który będzie w stanie towarzyszyć czołgom podstawowym na polu bitwy i dowieźć na właściwą taktycznie pozycję drużynę piechoty mimo przeciwdziałania przeciwnika. Takim bojowym wozem piechoty nie może być lekki Borsuk – argumentowano w MON, bowiem co prawda zwrotny i posiadający zdolność pływania, z doskonałą bezzałogową wieżą ZSSW-30, jest jednak niedostatecznie opancerzony. AS21 Redback miał być właśnie tym brakującym bojowym wozem piechoty. 42 tonowy, z izraelską wieża EOS T-2000, dobrze opancerzony z wykorzystaniem najnowszego koreańskiego opancerzenia Iron Fist, miał wypełnić w wojskach lądowych tę lukę jaką stanowił brak ciężkiego bwp. Jak stwierdził przy prezentacji wozu na poligonie w Nowej Dębie przedstawiciel Hanwha Defense na Europę Północną, Pasi Pasivirta był to wóz „wykonany specjalnie dla australijskiego wojska”. Nie zaplanowano nawet testów, to co miało zostać wykonane na poligonie 18 Dywizji Zmechanizowanej było jedynie zapoznaniem się z bwp, rodzajem jazdy próbnej i sprawdzeniem uzbrojenia. Jednak nawet te próby, które można porównać do jazdy testowej nowym autem z salonu przed ostatecznym zakupem, okazały się absolutnym niewypałem. Dwuosobowa wieża EOS T-2000 może i jest dobra, ale nie na warunki, jakie panują w Polsce. Wyniki strzelań okazały się co najmniej niesatysfakcjonujące, rozrzut znaczny, możliwość prowadzenia ognia w nocy – ograniczona. Oczywiście, omawiano ewentualne zastąpienie izraelskiej wieży doskonałą bezzałogową wieżą polską ZSSW-30. Jak się jednak okazało średnica pierścienia wieży na kadłubie na to nie pozwala. Konieczne byłyby duże przeróbki i to sporo kosztujące. Dodatkowo samo podwozie okazało się mieć kiepskie własności trakcyjne, jazdy próbne i ergonomia wozu okazały się być mocno nietrafione. Na pewno wiec nie był to wóz zrobiony na zamówienie Australijczyków – ten bwp nie przeszedłby żadnych testów.
Czy z tym wszystkim AS21 jest wozem złym? Tego nie wiadomo, bo tak naprawdę testowaliśmy – jeśli można w tym przypadku mówić o testowaniu – prototyp bojowego wozu piechoty a nie jakąkolwiek wersję seryjną. Prototyp, który w niczym nie różni się poziomem zaawansowania od polskiego prototypu ciężkiego bwp – UMPG, nawet posiada podobne wady rozwojowe. Zastanawiające, dlaczego nie postawiono na polską konstrukcję. Ostatnie informacje stwierdzają jednak, że Hanwha chce „wspólnie z firmami polskimi skonstruować bojowy wóz piechoty PL21” na bazie AS21. Oby nie skończyło się na tym, że to polskie firmy będą poprawiać niedoróbki koreańskiej konstrukcji, na zakończenie nie mając żadnych możliwości eksportu tak powstałej konstrukcji, bo przecież jest ona całkowitą własnością koreańskiego producenta zmodyfikowaną tylko przez Polaków.
K9 bez przewag, K2 tylko z Korei
Podobne problemy ujawniły się przy okazji armatohaubicy K9 Thunder. Jak wiadomo obecne umowy opiewają na 212 sztuk tych wozów, zaś docelowo MON mówił nawet o 672. Początkowo miały być dostarczane haubice w wariancie obecnie produkowanym, czyli K9A1, zaś docelowo miała zostać wyprodukowana wersja K9PL bazująca na nowej, jeszcze nie wytwarzanej wersji K9A2. Jedną z przewag K9 nad produkowaną obecnie przez HSW SA armatohaubicą AHS Krab, która zbiera doskonałe recenzje na Ukrainie, miał być pełny automat ładowania w wersji K9A1. Tymczasem obecnie okazało się, że K9PL jeśli powstanie (bo jeszcze nawet nie została zawarta ostateczna umowa), będzie oparty nie na K9A2 a na produkowanym właśnie K9A1. Automatu ładowania także nie będzie, co uzasadnia się doświadczeniami z ukraińskiego Teatru Działań Wojennych gdzie automaty ładowania w niemieckich armatohaubicach PzH 2000 zdecydowanie się nie sprawdziły przyczyniając się – wraz z innymi wadami tej konstrukcji – do stosunkowo dużej awaryjności wozu. Istotnie AHS Krab nie posiadający automatu ładowania, a raczej system półautomatyczny, radzi sobie na Ukrainie doskonale. Co zatem stanowi o przewadze K9 nad Krabem skoro nowa, jeszcze nie produkowana armatohaubica ma być oparta na produkowanym już modelu, a jej stopień polonizacji jest niejasny? Ponadto, co ważniejsze, z K9 w Polsce w ogóle nie strzelano, wraz dostarczeniem pierwszej partii dopiero takie testy będą wykonywane. Nie wiadomo więc czy będzie pasowała do nich nowa amunicja 155 mm produkowana specjalnie dla Krabów, mająca znacznie zwiększyć ich możliwości bojowe. Niby kaliber 155 mm jest ten sam, ale częste awarie PzH 2000 związane z używaniem przez Ukraińców nie specjalnie dedykowanej niemieckim armatohaubicom amunicji, a takiej amunicji jaka była akurat dostępna, każą być ostrożnymi w tej materii. Jeśli amunicja nie będzie pasowała do K9 pozostanie cała amunicję do nowych armatohaubic sprowadzać z Korei lub zakupić licencję i zacząć produkować ją u nas, co oznacza produkcję dwóch rodzajów amunicji 155 mm i ogromne związane z tym koszty.
K2 miał być czołgiem podstawowym Wojsk Lądowych, uzupełnionym amerykańskimi M1 w wersjach M1A2 Sep v.3 i M1A1FEP, których łącznie będzie w polskich Siłach Zbrojnych 366 sztuk. K2 zaś miała być większość, mówiono nawet o docelowych 1000 wozach i to produkowanych w Polsce, jak K2PL, bazujących na rozwijanej dopiero wersji K2A2. Mówiono też w MON, co prawda nieoficjalnie, o współpracy polskiego przemysłu przy produkcji następcy K2 – istniejącego jako projekt czołgu K3. Rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna. Pierwsza partia K2, to 180 wozów K2A1, które miały być dostarczone szybko i pochodzić z fabryk w Korei. Obecnie okazało się, że następne 300 czołgów, które miały być już K2PL i wyprodukowane w Polsce, to w rzeczywistości K2A1, z niewielkim polskim wkładem, wyprodukowane także w Korei. Modyfikacje tego wozu będą ograniczone, zaś wszystkie 480 sztuk „ze względu na pewne specyficzne cechy wieży K2”, a jak można się nieoficjalnie dowiedzieć, ze względu na typ i rozmieszczenie instalacji elektrycznej, będą wyposażone nie w doskonały polski system zarządzania polem walki (BMS) Topaz, ale w system koreańsko-amerykański, przy którym współpartnerem jest znany skądinąd koncern Lockheed Martin. Problem jest z instalacją Topaza – ponoć podobny powód jest także w armatohaubicach K9 przeznaczonych dla Polski.
W tym momencie warto zdać sobie sprawę że po 2025 r. w Wojskach Lądowych RP znajdować się będzie 480 K2 dwóch wersji i 366 M1 Abrams także dwóch wersji. Czy przy 846 czołgach podstawowych uruchomienie jakiejkolwiek produkcji czołgu podstawowego w Polsce około 2030 r. będzie opłacalne? Nie, i należy sobie z tego już obecnie zdać sprawę.
FA-50 szkolny, nie bojowy
Ostatnim wreszcie i to krytykowanym od początku zakupem w Korei były szkolno-bojowe FA-50. Te dwumiejscowe maszyny występują głównie w wariancie szkolno-bojowym, jako czysto bojowe jednomiejscowe T-50 o rozszerzonych możliwościach są dopiero rozważane. Przy czym zarówno FA-50 jak i T-50 mogą działać nad polem walki jako samoloty counter insurgecy, czyli zwalczania sił nieregularnych, raczej gerylasów niż regularnej armii i to w warunkach słabej obrony przeciwlotniczej. Co dzieje się nad polem walki, gdzie istnieje silna obrona powietrzna, udowodniła już wojna w Ukrainie, gdzie Rosja straciła 12 najnowocześniejszych i wyposażonych do działania w każdych warunkach maszyn wsparcia Su-34. Jak jednak stwierdził na Twitterze wicepremier, minister obrony narodowej, Mariusz Błaszczak: „Stare samoloty zostaną zastąpione nowoczesnymi samolotami FA-50 – to będzie skok generacyjny. FA-50 są z tej samej generacji, co F-16, to będzie znaczące wzmocnienie polskich Sił Powietrznych.” MON przy tym twierdziło, że FA-50 są „generacyjnie równe F-16” i niewiele od nich odstające. Te 66 maszyn docelowo (początkowo 48) miało być „gamechangerem” dla polskich Sił Powietrznych i zastąpić MiGi-29, niemal nielotne z powodu braku części zamiennych. I tu niestety rzeczywistość zaskrzeczała. I to w wywiadzie z dowódcą 23 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim płk pil. Krzysztofem Stobieckim, bazy do której trafi pierwsze 12 sztuk FA-50. Jak się bowiem okazało, najważniejsze w dostawie 12 sztuk FA-50 jest to, że wdrażamy nowy typ samolotu, który wreszcie będzie latał zgodnie z reżimami eksploatacyjnymi. W wywiadzie znalazło się też kilka innych ciekawych stwierdzeń:
„Przyznam, że wiele osób myślało o przeniesieniu się do innych jednostek, o przeszkoleniu się na np. F-16. Decyzja o przyjęciu FA-50 sprawiła, że zostali. Można powiedzieć, że ta wiadomość uskrzydliła nas wszystkich, stała się „game changerem” dla bazy. Mamy też bardzo dużo podań o przyjęcie do bazy, zarówno od pilotów, jak i od personelu Służby Inżynieryjno-Lotniczej (SIL).[…] Jest bardzo zbliżony do F-16, zresztą Koreańczycy twierdzą, że przeszkolenie z F-16 na FA-50 zajmie ledwie kilka godzin.[…] Naszym zadaniem jest budowanie gotowości bojowej do zadań, które są przed nami postawione, a więc przede wszystkim misje Air Policing. Będziemy musieli przejść dość żmudny proces, który kończy się certyfikacją, ale trzeba to zrobić. Zresztą jestem pewien, że wszyscy dadzą sobie radę.[…] Ja tylko chciałbym podkreślić jedną kwestię, bo mnóstwo błędnych informacji wciąż krąży w internecie. Te maszyny nie będą uzbrojone tak, by wykonywać walki w powietrzu. Bo takich rzeczy nie robi się w Air Policing. To są misje prowadzone w czasie pokoju lub kryzysu, nie wojny. Dlaczego mielibyśmy toczyć walki? Nie mam pojęcia skąd się wzięło to przekonanie. Air Policing to misja patrolowa – podlatujemy do samolotu, sprawdzamy go, ewentualnie robimy zdjęcia. I tyle. On nie narusza naszej przestrzeni powietrznej, jak to się czasem podaje w mediach. Zwykle „spotykamy się” nad wodami międzynarodowymi. A głównym naszym zadaniem jest manifestowanie sprawności natowskiego systemu obrony. FA-50 jest idealny do takich zdań. Oczywiście będzie uzbrojony, nawet bardzo dobrze uzbrojony. Ale nie możemy porównywać go do samolotów, które mają walczyć o przewagę w powietrzu.” – powiedział płk. Stobiecki dla Polski Zbrojnej.
Ten wywiad prowokuje mnóstwo pytań. Czy to znaczy, że piloci F-16, których nie mamy zbyt wielu, obecnie będą latać przede wszystkim szkolno-bojowymi FA-50? Czy misje certyfikacyjne i Air Policing, zresztą bardzo specyficzny, to wszystko co mają wykonywać samoloty z 23 Bazy? Tu od razu nasuwa się kilka uwag natury dość formalnej. W misje Air Policing po obu stronach zaangażowane były do tej pory wyłącznie maszyny bojowe jak EF2000, JAS39 Gripen, F-16 C/D, F-18E/F, nawet pokazały się w tej roli F-35. Bo też i naruszyciele po drugiej, rosyjskiej stronie to samoloty bojowe – m.in. Su-27, Su-35, Su-30SM, MiG-29, Su-34. Poza tym jeśli misje Air Policing to głównie fotografowanie, to dlaczego wszystkie uczestniczące w nich maszyny były dotąd uzbrajane w rakiety „białe”, czyli bojowe? W tej sytuacji Polska będzie jedynym krajem, który na misje Air Policing wyśle maszyny szkolno-bojowe w dodatku nie uzbrojone do walki powietrznej. Ale jednak uzbrojone – w co i jak, tego z wywiadu nie wiadomo. Jednym słowem kupiliśmy maszyny szkolne z niewielkimi możliwościami bojowymi, które będą służyły jako „gap filler”, czyli zapchaj dziura. Przy czym terminy ich dostaw są dokładnie takie same jakie byłyby terminy dostaw F-16, podczas gdy to właśnie szybkość ich pojawienia się w Polsce miała być głównym argumentem za przyjęciem tego sprzętu na stan Sił Powietrznych RP.
W tej sytuacji może cieszyć, że zakup wyrzutni pocisków rakietowych K239 Chunmoo był zakupem trafionym i bez większych wad, choć już obecnie wiadomo, że trzeba będzie dokupić do nich rakiety.