Analiza ISBiznes.pl: „Cła Trumpa” – absurdalna matematyka, absurdalne skutki

Absurdalne wyliczenia dotyczące stawek celnych obowiązujących w innych krajach, cła nakładane na produkty nie wytwarzane w USA, bowiem ich nieistniejące amerykańskie odpowiedniki rzekomo „nie mogą trafić na rynek”, zwłaszcza unijny, cła nakładane na owoce morza i transporty małp do celów naukowych – takie są efekty nowych regulacji celnych Donalda Trumpa. I jak do tej pory nikt w Departamencie Handlu USA nie zmienił tego stanu rzeczy.

Formuła, której użyto przy obliczaniu ceł przedstawionych przez prezydenta USA Donalda Trumpa w tzw. Dniu Wyzwolenia, była tak zdumiewająca, że jeden z komentatorów CNBC stwierdził, iż opiera się na „zmyślonych danych”. Od chwili ich ogłoszenia trwa wielka wyprzedaż akcji na niemal wszystkich parkietach świata, a dolar mocno się osłabił.

Cła nałożono na 60 krajów, w tym na takie, których firmy są po prostu podwykonawcami dla amerykańskich koncernów. Donald Trump stwierdził, iż USA były „rabowane, gwałcone, niszczone” przez inne narody i to przez całe dekady. Nawet niektórzy Republikanie potępili te działania, ale najbardziej zaskoczeni i zakłopotani zarazem byli analitycy i ekonomiści próbujący się zorientować, jakie wyliczenia stały za takim a nie innym układem ceł.

Panel Squawk Box CNBC składający się z ekonomistów i analityków nazwał metodologię ich wyliczania „absurdalną”. Jak stwierdził kierujący działem informacji biznesowych, „większość ekspertów ekonomicznych zauważa, że twierdzenia Trumpa, że USA naliczają innym krajom połowę tego, co one naliczają nam, niewiele przypominało prawdziwe cła”.

„Największym zmartwieniem było to, że prezydent miał całkowicie wymyślić kwoty taryf, które inne kraje naliczyły USA. Zamiast tego Biały Dom użył formuły, którą niewielu widziało wcześniej, opartej na deficycie handlowym, która sprawiła, że ​​większość drapała się po głowie. Więc ta polityka celna wygląda jakby w zasadzie opierała się na wymyślonych kwotach” – powiedział Steve Liesman, kierujący kanałem informacji biznesowych. Jak dodała prowadząca kanał Becky Quick, traderzy uważają, że „sposób naliczania ceł to absurd i pokazuje zrozumienie handlu międzynarodowego na poziomie przedszkola”.

Biuro Przedstawiciela Handlowego Stanów Zjednoczonych stwierdziło oficjalnie, że nowe cła importowe zostały obliczone jako „stawka niezbędna do zrównoważenia deficytów w handlu dwustronnym między USA a każdym z naszych partnerów handlowych”, co wywołało wśród ekonomistów spore zakłopotanie z racji braku sensu.

Jak powiedział Financial Times adiunkt ekonomii w London School of Economics Thomas Sampson, cała formuła wyliczania ceł była „listkiem figowym dla obłędnej obsesji Trumpa na punkcie nierównowagi w handlu dwustronnym”.

„Za tymi cłami nie stoi żadne uzasadnienie ekonomiczne” – dodał.

Ostro ocenili Trumpa Paul Krugman, profesor ekonomii na City University of New York i Scott Lincicome, wiceprezes ds. ekonomii ogólnej w Cato Institute. Pierwszy powiedział, że „prezydent oszalał”, drugi, że pomysły Trumpa są „szalone”.

„To po prostu żenujące” – skomentowała sposób wyliczania ceł Erica York, wiceprezes ds. polityki podatkowej rządu federalnego w think tanku Tax Foundation.

Analityk Wedbush Securities Dan Ives nazwał nowe cła „nielogicznymi i absurdalnymi” i dodał, że wykres, którego Trump użył na Rose Lawn w Białym Domu, aby zilustrować podatki, będzie w przyszłości „pokazywany w klasach” jako przykład negatywny.

„Po pierwsze, pokazane liczby taryf celnych są niezgodne z faktami co inne kraje pobierają od USA. Gdyby uczeń dziewiątej klasy w szkole średniej przedstawił ten wykres taryf nauczycielowi na podstawowym kursie ekonomii, nauczyciel by się zaśmiał” – zauważył, ostrzegając zarazem przed „samospełniającym się Armageddonem gospodarczym”. Jednak widzi pewne możliwości odwrócenia sytuacji w tym, że Trump zamierza rozpocząć negocjacje. „Musimy założyć, że to początek negocjacji i te stawki się nie utrzymają” – stwierdził.

Jak się jednak okazało, nowe regulacje taryf celnych powodują przez swoją zerojedynkowość i całkowity brak jakiejkolwiek selektywności oraz nieznajomość zasad handlu międzynarodowego sytuacje groteskowe. Jedną z nich opisał James Surowiecki z The New Yorker.

„Trump nałożył przewidywany 32% podatek na import kawy z Indonezji – mimo że USA nie eksportują kawy do Indonezji. Stało się tak tylko dlatego, że Indonezja ma wysoki podatek na import kawy. A analitycy ostrzegali przed tym” – napisał na serwisie X.

Konsorcjum producentów włoskiego sera parmezan odmiany Parmigiano Reggiano stwierdziło w czwartek, że 20% cła prezydenta USA Donalda Trumpa na towary z UE są „absurdalne”.

„W ogóle nie konkurujemy z lokalnymi amerykańskimi serami. To różne produkty, które mają różne pozycjonowanie (na rynku), różne standardy produkcji, jakość i koszty. Dlatego absurdem jest celowanie w niszowy produkt, takim jak Parmigiano Reggiano, aby chronić amerykańską gospodarkę. Cła na nasz produkt wzrosły zatem z 15% do 35%. Ta wiadomość z pewnością nas nie cieszy, ale Parmigiano Reggiano to produkt premium a wzrost ceny nie prowadzi automatycznie do zmniejszenia spożycia. Będziemy starać się, aby ludzie zrozumieli, dlaczego nie ma sensu nakładać ceł na produkt taki jak nasz, który nie stanowi realnej konkurencji dla amerykańskich parmezanów. Zakaszemy rękawy, aby wesprzeć popyt na naszym głównym rynku zagranicznym, który obecnie stanowi 22,5% całkowitego eksportu. Parmigiano Reggiano obejmuje około 7% rynku twardych serów w USA i jest sprzedawany po cenie dwukrotnie wyższej od ceny lokalnego parmezanu. Nakładanie ceł na produkt, taki jak nasz, jedynie podnosi cenę dla amerykańskich konsumentów nie chroniąc prawdziwie lokalnych producentów. To decyzja, która szkodzi wszystkim” – oświadczył w wypowiedzi dla agencji ANSA Nicola Bertinelli, prezes Parmigiano Reggiano Consortium.

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że amerykański parmezan to produkt przemysłowy nadający się do potraw niższej klasy, ale nie za bardzo do spożycia, gdyż jest po prostu niedobry.

Z kolei „cłami Trumpa” zostali dotknięci norwescy producenci ryb i owoców morza. Cła w wysokości 16% jakie dodatkowo nałożono na norweskiego łososia i owoce morza spowodują, że jeden ładunek łososia i owoców morza wysyłany do amerykańskich restauracji będzie droższy o prawie 1 mln dolarów, czyli 10 mln koron norweskich. Norwegia, dla której rybołówstwo i hodowla ryb oraz owoców morza do ważna gałąź gospodarki, odławia takie gatunki jak makrela, halibut i dorsz, a produkuje najwięcej w Europie łososia i owoców morza. Wraz z rybami należą bowiem one do najważniejszych norweskich produktów eksportowych po ropie naftowej i gazie. Wartość eksportu ryb i owoców morza osiągnęła 15,3 mld koron norweskich w styczniu br., szczycie sezonu na świeżego dorsza i inne ryby zimnowodne, co uczyniło go najlepszym styczniem, jeśli chodzi o dane sprzedaży.

Tymczasem z dnia na dzień cały jej eksport do USA stanął w obliczu podwyżek ceł, które albo znacznie podniosą koszty dla amerykańskich konsumentów, albo odetną import z Norwegii.

„Sytuacja jest absurdalna. To szalone, że to dzieje się tak szybko. W tak krótkim czasie czekają nas ogromne zmiany” – powiedział Tommy Torvanger, szef producenta owoców morza Nergård w Tromsø lokalnej gazecie Nordlys w weekend.

Niby rynek amerykański to tylko 8% norweskiego eksportu, ale właśnie znaczną jego część stanowią ryby i owoce morza. Nergård ma obecnie na morzu ładunek zarówno krabów śnieżnych, jak i suszonych ryb w drodze przez Atlantyk, wart około 67 mln koron norweskich. Podstawowa nowa stawka celna 10% zostanie nałożona już w amerykańskim porcie, zaś dodatkowe 6% po 9 kwietnia.

Jak stwierdził Torvanger, nie wiadomo, ile z tego zostanie przerzucone na amerykańskich konsumentów, a o ile zostaną zmniejszone wypłaty dla norweskich rybaków, gdy producenci będą musieli pokryć wyższe koszty. Jak dodał, ma nadzieję, że przynajmniej ten ostatni ładunek uniknie nowych ceł, bowiem został wysłany przed wejściem w życie nowych taryf celnych, ale są jeszcze następne ładunki, co powoduje, że zarówno jego firma, jak i cała branża produkcji owoców morza oraz przetwórstwa rybnego stoją w obliczu dużej niepewności.

Torvanger zauważył w wypowiedzi dla norweskiego radia państwowego Norwegian Broadcasting (NRK), że wszyscy w tej branży czują się „jakbyśmy byli w pewnego rodzaju zawieszeniu, czekamy i zastanawiamy się, co robić”. Podobnie według niego wygląda sytuacja amerykańskich hurtowników owoców morza, którzy są również zdezorientowani, niepewni i „wstrząśnięci”, ponieważ spora część ich zaopatrzenia do import z całego świata.

Torvanger zasadniczo spodziewa się spadku sprzedaży do USA, czyli na amerykańskich stołach i w restauracjach będzie mniej łososia z Norwegii. Przybędzie też „papierkowej roboty” dla producentów, eksporterów i hurtowników po obu stronach Atlantyku. Jednak jak przewrotnie zauważył eksport tak wysokiej jakości owoców morza, jak krab królewski, znów stanie się bardziej przystępny cenowo dla Norwegów. Krab królewski jeszcze niedawno kosztował 200-300 koron norweskich w sklepach w Oslo. Obecnie amerykański popyt wywindował cenę do 1200 koron. Być może jednak cena się nie zmieni, bo prowadzone są „intensywne rozmowy” z Japonią na temat zastąpienia przez ten kraj amerykańskiego rynku.

Na problemy branż rybołówstwa i hodowli ryb zareagował rząd Norwegii. Minister gospodarki i handlu Cecilie Myrseth z Partii Pracy określiła sytuację jako „bardzo poważną zarówno dla światowej gospodarki, jak i nie w ostatniej kolejności dla handlu, od którego jesteśmy zależni”. Norwegia nałożyła 16% cła retorsyjne na amerykański eksport do Norwegii, ale jak przyznała Myrseth w wywiadzie dla NRK, „jako mała, otwarta gospodarka, nie leży to w naszym interesie. Polegamy na eksporcie i handlu z innymi krajami”.

Podobnie jak Dan Ives z Wedbush Securities, także Myrseth wierzy, że rząd będzie mógł negocjować z administracją Trumpa i obniżyć nowe cło, ale niepewność, którą stworzył prezydent USA – pozostanie.

„Pierwszą rzeczą jest kontynuowanie naszego dialogu z USA. Drugą, a może najważniejszą, jest dialog, jaki prowadzimy z UE” – dodała minister.

Podobnie ostrożnie wypowiada się premier Norwegii Jonas Gahr Støre krążący między Oslo a Brukselą na kolejnych spotkaniach z szefową Komisji Europejskiej UE Ursulą von der Leyen. Niemal otwarcie zaznacza jednak, że chodzi mu o to, by Norwegia nie będąca członkiem Unii Europejskiej nie wpadła w pułapkę między UE a USA.

Kolejnym absurdalnym efektem ceł Trumpa jest nałożenie ceł na import makaków długoogoniastych, których amerykańskie firmy farmaceutyczne i placówki naukowe używają do badań. Małpy te są też powszechne w ogrodach zoologicznych. Są wszystkożerne, ale 60-90% diety to owoce i nasiona. Zjadają też liście, kwiaty, korzenie i miękką korę. Żyją od 15 do nawet 30 lat. Na wolności w Azji Południowo-Wschodniej zamieszkuje ich obecnie około 2,5 mln.

W regulacji celnej Trumpa chodzi o populację tych małp z Mauritiusu. Kraj ten dostarczył 60% naczelnych potrzebnych amerykańskim badaniom farmaceutycznym w 2023 r., zaś w 2024 roku wysłał ich 13 484. Przy nie bardzo wiadomo skąd wziętej stawce celnej 40%, poza małpami, zagrożony jest eksport cukru i tekstyliów, dwóch innych głównych towarów wysyłanych z tego kraju.

Według stowarzyszenia Cyno Breeders’ Association to właśnie małpy z Mauritiusa odegrały kluczową rolę w opracowaniu szczepionek przeciwko Covid-19 „ratując niezliczone życia na całym świecie”.

Jak powiedział Bloombergowi minister przemysłu rolno-spożywczego Arvin Boolell, w zeszłym roku przychody ze sprzedaży małp wyniosły łącznie 86,6 mln dolarów, czyli w ciągu dekady wzrosły czterokrotnie w porównaniu z 20 mln dolarów na początku dekady, a ceny wzrosły do ​​średniej 6425 dolarów za małpę z 2236 dolarów w 2014 r. Na każdej małpie rząd Mauritiusa zarabia 200 dolarów, które wykorzystuje na inicjatywy związane z ochroną środowiska. Resort godzi się na odłowy i eksport małp dla celów naukowych i do ogrodów zoologicznych, bowiem makak długoogoniasty jest uważany w tym wyspiarskim państwie za gatunek inwazyjny, który również stanowi zagrożenie dla gospodarstw rolnych i obywateli.