Reelekcja Donalda Trumpa może przyspieszyć amerykański program kosmicznych lotów załogowych, ale zahamuje naukowe badania Kosmosu – twierdzą naukowcy z NASA i analitycy badań naukowych.
Jak zauważyli, w programie lotów załogowych na początku nastąpią niewielkie zmiany, jednak problemem jest sztandarowy dla tych lotów program Artemis SLS, zakładający szybkie lądowanie misji załogowej na Księżycu. Sam układ tego programu jest archaiczny, zawiera bowiem jednorazową rakietę SLS, statek załogowy Orion i swoistą „stację parkingową” Lunar Gateway. Konstrukcja rakiety SLS sprawia, że każdy lot załogowy kosztowałby około 5 mld dolarów. Dodatkowe prace nad SLS 1B/2 to 3 mld dolarów za drugi stopień tej rakiety i 1 mld dolarów za nową wieżę startową. A są to kontrakty o możliwości aneksowania, więc cena ta jeszcze może wzrosnąć.
„…wyniesienie Oriona dałoby się zrobić bez SLS, to ten kosztujący astronomiczne kwoty statek wciąż jest niegotowy, a pomysł posłania nim ludzi z nieprzetestowanym ECLSS, spadochronami i problemami z „elektryką” wydaje się delikatnie mówiąc ekstrawagancki…” – pisze analityk i popularyzator nauki Krzysztof Kurdyła, odnosząc się do prac nad programem Artemis SLS.
Jak dodaje, całkowicie zbędna jest też „stacja parkingowa” Lunar Gateway, a fundusze pozyskane dzięki likwidacji tych programów wykorzystano by lepiej przekierowując je na rozwój załogowego Starshipa HLS, który kosztował do tej pory 2,94 mld dolarów i jest to kontrakt z ceną stałą czy z podobnego kontraktu wywodzący się statek załogowy Blue Moon, który kosztuje 3,4 mld dolarów.
Jednak, jak zauważa Garry Hunt, jeden z czołowych naukowców Voyagera, „Trump jest nieprzewidywalną osobą”, a zagrożenie, że lądujących Amerykanów powitają na Księżycu Chińczycy, na pewno będzie dla niego czynnikiem wpływającym na wydanie zgody na zwiększenie funduszy dla księżycowej misji załogowej NASA oraz lotu na Marsa. Prawdopodobnie jednak przynajmniej część tych funduszy pochodzić będzie z pospiesznie zamykanych programów badań naukowych, głównie nauk o Ziemi czy zmian klimatycznych, które Trump nadal traktuje jak „hoax” (po ang. żart – red.).
Jak jednak stwierdza The Wall Street Journal, Artemis SLS jest programem bardzo politycznym, bowiem zaangażowane w niego są firmy z różnych stanów, poza tym konstrukcja umów sprawia, iż mogą na nim sporo zarobić, wobec czego do jego likwidacji potrzeba by polityka, „który nie miałby politycznych skrupułów”. Może być to Elon Musk, który zrobi to w ramach nowego kierowanego przez siebie Departamentu Efektowności, ale wtedy narazi się na krytykę i stwierdzenia, iż „wykorzystuje pozycję, by utrwalić monopol swojej firmy SpaceX”.
SpaceX rzeczywiście jako jedna z niewielu firm transportu kosmicznego ma gotowe rozwiązania, jak Starship, który miałby się znaleźć na Księżycu w ramach programu Artemis III. Jednak tempo budowy i testowania statku załogowego trzeba by było zdecydowanie zwiększyć. Dodatkowo SpaceX już ma kontrakty na wysyłanie załogi i ładunku na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS), kontrakt na deorbitację ISS pod koniec jej istnienia i otwartą drogę do wielkiego kontraktu dotyczącego misji marsjańskiej i dalsze obciążanie firmy grozi po prostu opóźnieniami we wszystkich jej kontraktach.
Mimo tego SpaceX chce wkrótce wysłać statek kosmiczny na Marsa, zaś NASA ogłosiła w październiku br., że będzie oceniać nowe propozycje dotyczące architektury Mars Sample Return, które obejmują pomysły SpaceX, a raport „spodziewany jest do końca 2024 r.” Chodzi o misję robotyczną, która ma przygotować misję załogową.
„Trump jest zdeterminowany, żeby polecieć na Marsa, a większość z nas, zdrowych na umyśle ludzi, wie, że to nie dla ludzi. Możesz polecieć na Marsa, ale musisz to zrobić robotycznie. Myślę, że to kwestia, którą trzeba przemyśleć” – stwierdził Garry Hunt w wypowiedzi dla brytyjskiego portalu informatyczno-naukowego The Register. Na razie więc misja załogowa na Marsa raczej nie będzie możliwa, ale prawdopodobnie zamiast niej Amerykanie zadowolą się założeniem małej załogowej bazy na Księżycu. Problemem są też ewentualnie motywowane politycznie zmiany w NASA i jej agendach: w Jet Propulsion Laboratory (JPL) NASA krążą plotki o zmianach i atmosfera „jest nerwowa”. Niewykluczone zresztą, że one nastąpią i część zarządzających i być może badaczy zostanie zmuszona do odejścia, zwłaszcza tych, którzy zaangażowali się politycznie przeciw nowej administracji. Jednak jeśli program lotów załogowych miałby zostać zrealizowany, w tych instytucjach nie może być żadnych politycznych czystek.
NASA zresztą starała się być zawsze apolityczna, co ułatwiło jej przetrwanie kolejnych administracji prezydenckich. Jej sztandarowym projektem pozostaje Voyager 1 i 2. Oba statki wystrzelone w 1977 do dzisiaj pozostają w pewnym stopniu sprawne i są utrzymywane w tym stanie przez NASA mimo wielu wstrząsów politycznych, jakie nastąpiły przez 47 lat od ich startu w Kosmos.
Jednak obecne programy kosmiczne NASA będą wyłącznie amerykańskie. Dyrektor generalny ESA, Jan Wörner, już w 2019 r. roku ze sceptycyzmem podchodził do stwierdzeń NASA o powtórnym lądowaniu na Księżycu w 2024 r. i na razie ma rację. Już zresztą pierwsza administracja Trumpa ze skrajną podejrzliwością traktowała współpracę NASA z ESA widząc w Europejskiej Agencji „agencję skrajnej lewicy” i prawdopodobnie kontakty między obiema instytucjami staną się rudymentarne.
Co istotne, niemal na pewno skorzysta program komercyjnego badania Kosmosu zwłaszcza prób pozyskania surowców spoza Ziemi oraz konkurencyjny do Starlinka program systemu satelitarnego Kuiper, czy badania nad formulacją substancji czynnych leków oraz wykrywania złóż z orbity. Według analityków, współpraca z firmami pchnie NASA na drogę instytucji półkomercyjnej, w której nauka zdecydowanie zejdzie na dalszy plan.