Analiza ISBiznes.pl: NATO się zbroi. Czy to wystarczy?

Państwa członkowskie NATO, głównie Wschodniej Flanki, zwiększyły znacznie wydatki wojskowe. W tym roku wyniosą one 70 mld dolarów. Problem w tym, że prawdopodobnie to nie wystarczy, by całkowicie odeprzeć zagrożenie ze strony Rosji.

Bardzo często te inwestycje odbywają się drogą swoistej wymiany zwłaszcza właśnie w państwach Wschodniej Flanki – poradziecki, używany sprzęt wojskowy jest wysyłany na Ukrainę jako wsparcie bronią i wyposażeniem, które ukraińscy wojskowi doskonale znają, podczas kiedy w miejsce wysłanego zamawiany jest nowy, zachodniej produkcji i przystosowany do NATO-wskich standardów. Jednak te inwestycje z zasady muszą być bardzo duże, obejmujące samoloty bojowe, śmigłowce pola walki i transportowe, czołgi i bojowe wozy piechoty, transportery opancerzone, systemy przeciwlotnicze krótkiego i średniego zasięgu. Jednak przyjęcie standardów NATO w najbardziej niebezpiecznym okresie od czasów Zimnej Wojny jest konieczne.

Osobną rzeczą jest budowanie zdolności obronnych, zaniedbanych przez dekady, bowiem po upadku ZSRR i Układu Warszawskiego oraz wstąpieniu do NATO, obrona zeszła na plan dalszy. Podobnie zresztą jak w przypadku zachodnioeuropejskich członków NATO, szykowano się do wojny z terrorem i wojen asymetrycznych. W przypadku wojny pełnoskalowej z oponentami ze Wschodu – wojny, która długo wydawała się niemożliwa – Kraje Europy Środkowej liczyły na „parasol” ze strony USA i państw Zachodniej Europy.

Tak minęło ponad dwie dekady i w ciągu ostatniej z nich warunki geopolityczne bardzo się zmieniły, wojna na Ukrainie i imperialne uroszczenia Rosji spowodowały, że wojna europejska stała się o wiele bardziej prawdopodobna. Okazało się, że ponad dwie dekady osłabiania i lekceważenia zdolności obronnych i wymuszonych starć asymetrycznych, często zwanych misjami, spowodowały, że brakuje personelu wojskowego z odpowiednimi kwalifikacjami. Takimi, które umożliwią prowadzenie pełnoskalowej wojny obronnej i których wymaga nowy, bardziej zaawansowany technicznie sprzęt.

Jak twierdzi generał Daniel Zmeko, szef sztabu sił zbrojnych Słowacji, jest to w zasadzie „skok z maszyn pierwszej lub drugiej generacji bezpośrednio do czwartej lub piątej”.

„To jak przejście z komputera z procesorem 386 do dzisiejszych najbardziej zaawansowanych wielordzeniowych rozwiązań sieciowych” – zauważył w wypowiedzi dla Bloomberg TV.

Dodatkowym obciążeniem stał się stan uzbrojenia i zdolności obronnych krajów Zachodniej Europy. Tam też problemem stało się „oszczędzanie na wojsku” i poleganie głównie na kontraktach eksportowych w przemyśle zbrojeniowym bez finansowania własnych zdolności przemysłu obronnego. Francuski Nexter, jeden z największych koncernów przemysłu obronnego Europy, w styczniu 2022 roku produkował 1000 sztuk pocisków 155 mm, podstawowego kalibru artyleryjskiego NATO, mimo iż Francja była militarnie zaangażowana w Afryce. Problemy Bundesluftwaffe z samolotami Panavia Tornado „stojącymi na kołkach” z braku części zamiennych i kanibalizowanymi, by choć część mogła latać, zostały dwa lata temu ujawnione przez media. Jak stwierdził jeden z generałów, członek włoskiego Sztabu Generalnego, „włoskie zdolności obronne znajdowały się głównie w magazynach”. Hiszpańskie Leopardy 2A4ES z racji niewłaściwego utrzymania były w fatalnym stanie. Brytyjczycy corocznie redukowali swoje Wojska Lądowe.

W efekcie w końcu 2021 roku a więc miesiące przed inwazją Rosji na Ukrainę, jedynie Wlk. Brytania spośród największych krajów Zachodu spełniała ustalone przez Sojusz 2% PKB na obronność. A i to nie wystarczało – kraj miał swoje problemy, jak utrzymywanie sił strategicznych i „karlenie” brytyjskich Wojsk Lądowych, na których permanentnie oszczędzano. Obecnie Mark Rutte, nowy szef Sojuszu mówi o konieczności większych inwestycji w obronność na Zachodzie i zamykania „największych luk w zakresie zdolności”, co jednak proste nie jest – mszczą się dekady obronnej „austerity”.

Tymczasem od 2014 roku, kiedy Rosja przejęła siłą Krym oraz rozpoczęła przy pomocy „zielonych ludzików” atak na rejony ługański i doniecki na Ukrainie, zaczęło w szybkim tempie rosnąć znaczenie Wschodniej Flanki NATO, zresztą ten termin zaczął pojawiać się wtedy w planowaniu już nie tylko strategicznym, ale i operacyjnym. Kraje Europy Środkowej i Wschodniej leżące na tym obszarze, zaczęły się szybko dozbrajać i przezbrajać. Efekt był taki, jak powiedział mediom Magnus-Valdemar Saar, szef agencji ds. zamówień obronnych Estonii, że kraj ten wydał na obronność więcej w ciągu ostatnich 18 miesięcy niż w czasie poprzednich 30 lat. Obecnie też, według ministra obrony Estonii Hanno Pevkura, graniczącą z Rosją Estonia przeznacza 3,4% PKB na obronność.

„Problem polega na tym, że nie osiągnęliśmy 2% w ciągu ostatnich 30 lat, byliśmy na poziomie 1%, a niektóre kraje nawet poniżej progu 1%. A to oznacza, że ​​obciążenie podatnika gwałtownie wzrosło” –stwierdził Pevkur w wypowiedzi dla Bloomberg TV.

Nie da się ukryć, że te wydatki są ponoszone późno, i że powinno się inwestować w obronność od 1999 roku. Ale wtedy priorytetem było gospodarcze doganianie Zachodu – budowa sieci telekomunikacyjnych, rozwój transportu i rynków finansowych. Poza tym w końcu nawet Zachód, na który stale Europa Środkowa się oglądała, nie widział takiej potrzeby i próbował się porozumieć z Rosją drogą kolejnych „resetów”, co jak się obecnie okazało Putin i jego ludzie uważali za przejaw słabości – do wykorzystania w dogodnej chwili.

Efekt był taki, że oglądające się na Europę Zachodnią kraje Europy Środkowej zmniejszyły swoje zdolności obronne do ułamka tego, czym dysponowały za czasów Układu Warszawskiego. Generał Zmeko przypomina, że w momencie „aksamitnego rozwodu” z Czechami w 1993 roku Słowacja miała 960 czołgów, zaś obecnie ma ich 30. Jednak krytycy takich stwierdzeń przypominają, że większość tego sprzętu mogłaby służyć w obecnej wojnie ukraińskiej tylko jako wozy wsparcia ze względu na stopień zużycia i technologiczną przestarzałość nawet w stosunku do nowszych typów czołgów rosyjskich.

Siłą rzeczy w 2024 roku jednak to kraje Europy Środkowej stanowią o 5 z 7 największych budżetach obronnych krajów NATO pod względem PKB. Pierwsze miejsce zajmuje Polska z nominalnie 4% PKB. Jednak według analityka finansów MON, Tomasza Dmitruka, realnie nie osiągniemy tego poziomu. Jednak podobnie jest z innymi krajami Europy Środkowej, które zwiększyły nominalnie procent PKB przeznaczony na obronność.

Jak przyznał generał brygady Grzegorz Potrzuski, szef Zarządu Wojsk Rakietowych i Artylerii Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych odpowiadający za modernizację, szkolenie i rozwój Wojsk Rakietowych i Artylerii w Siłach Zbrojnych RP, napływ nowego sprzętu podniósł morale żołnierzy i oficerów, zaś porównanie sprzętu który przychodzi, do tego który poprzednio był na stanie jednostek jest jak porównanie małego Fiata 126 z Mercedesem S Klasse

„To czas, jakiego Polska nie miała od dziesięcioleci. Patrząc na rozwój sił zbrojnych, moim zdaniem będziemy jedną z silniejszych armii – z pewnością w tej części Europy, ale także w NATO” – powiedział generał.

Zachodni analitycy przypominają, że Polska zobowiązała się do ponad dwukrotnego zwiększenia liczby żołnierzy zawodowych do 250 tys. do 2035 r., a w 2023 roku było to już 134 tys. żołnierzy i oficerów. Ruszyły też inwestycje wojskowe, jak budowa nowych koszar, magazynów i baz.

W krajach, w których jak dotąd służba wojskowa była traktowana jako gorsza od pracy w administracji państwowej, jak choćby Rumunia, podnosi się pensje zawodowym żołnierzom, by przyciągnąć zdolniejszych i młodszych. W Rumunii „na start” była to bowiem równowartość 500 euro. Generał Zmeko uważa, że jest to konieczne, bo „trudno nauczyć 40- lub 45-latka jak korzystać z tych nowych systemów”, a zawsze istnieje szansa, że pozyska się „18-latka, który spędził już setki, a nawet tysiące godzin korzystając z komputerów”.

Ile rzeczywiście zostanie wydane i będzie wydawane na obronność okaże się już wkrótce przy okazji dyskusji budżetowych na 2025 rok oraz kiedy państwa członkowskie NATO przedstawią swoje nowe plany obronne, w tym zobowiązania dotyczące wydatków do 2044 r. Wiadomo już jednak obecnie, że te wydatki muszą rosnąc i to szybko oraz Europa musi zacząć produkować więcej broni, w tym systemów (jak obrona przeciwlotnicza), których dotąd nie produkowała albo produkowała w ilościach aptekarskich. A na to potrzebna jest zgoda opinii publicznej.

„Prawdziwe pytanie brzmi, czy Europa ma wolę, aby to zrobić. Czy będzie skłonna zacisnąć pasa i powiedzieć swoim obywatelom, że przez kilka następnych lat, a nawet dekadę, standard życia może się nie poprawić, ponieważ musimy priorytetowo traktować nasze bezpieczeństwo?” – zauważa generał Daniel Zmeko.

Problem i to poważny ma także Zachodnia Europa a właściwie obecnie ma go już cały Sojusz. To wyraźne przesunięcie akcentów w amerykańskiej polityce obronnej.

„Musimy uznać, że dla Ameryki, niezależnie od wyniku wyborów prezydenckich, priorytet będzie coraz bardziej przesuwał się w kierunku Indo-Pacyfiku, tak aby europejskie państwa w NATO musiały wziąć na siebie więcej ciężkiej pracy” – powiedział brytyjski sekretarz obrony John Healey na marginesie ostatniego szczytu NATO.

Po szczycie w Waszyngtonie na razie wiadomo, że aby zaradzić wielodekadowym niedoborom potrzebne będą wydatki przekraczające 2% PKB i to raczej zbliżone do 3% PKB, jeśli nie do 3,5%, bo takie cyfry też już padały i nie uznawano je za fantazję tylko „znak obecnych ciężkich czasów”. Tuuli Duneton, podsekretarz ds. polityki obronnej w Estonii, kraju który najsilniej alarmuje w sprawie wydatków na obronność Sojuszu, zasugerował w internetowym briefingu 2 lipca przed spotkaniem w Waszyngtonie, że przyszłoroczny szczyt NATO powinien omówić kwestię podniesienia celu wydatków do 2,5% lub 3%. Obecnie minimalny wymóg 2% spełnia lub przekracza 23 członków NATO.

Niemniej bez względu na wynik wyborów w USA trzeba będzie zwiększać w Europie liczebność sił zbrojnych, rozbudowywać infrastrukturę, modernizować rodzaje sił zbrojnych, zwiększać ich gotowość i zapasy amunicji. Nie brakuje też Sojuszu pesymistów, jak niemiecki minister obrony Boris Pistorius, którzy ostrzegają, że atak Rosji na jego granice może nastąpić w ciągu pięciu lat. Jednak opinia publiczna może się sprzeciwić zwiększonym wydatkom na obronność, zwłaszcza jeśli perspektywa wojny będzie mglista. Warto pamiętać, jak stwierdzają to analitycy Blackrock, że „codzienność gospodarki europejskiej od ponad dekady to mozolne przepychanie się przez kolejne kryzysy”, co odbija się na gospodarstwach domowych. Być może dlatego tacy jak Pistorius czy politycy krajów bałtyckich oraz szef Sztabu Generalnego RP gen. Wiesław Kukuła obecnie niejako „ostrzegają na zapas”.

„Możemy spodziewać się politycznej reakcji, zwłaszcza jeśli politycy spróbują usprawiedliwić cięcia gdzie indziej zwiększonymi budżetami na obronę” – napisał w notatce z 12 lipca serwis informacyjny i analityczny Eurointelligence.

Planiści NATO oraz analitycy Bundeswehry stwierdzili, że Sojusz będzie potrzebować od 35 do 50 dodatkowych brygad, aby wytrzymać rosyjski atak. W zależności od rodzaju sił zbrojnych oraz kraju NATO brygada liczy od 3000 do 7000 żołnierzy, byłoby to więc od 105 tys. do 350 tys. żołnierzy. By zaś nie tylko odeprzeć pełnoskalową inwazję Rosji prowadzoną środkami konwencjonalnymi w Europie, NATO potrzebowałoby 131 brygad pełno stanowych. Tak więc Niemcy musieliby utworzyć i wyszkolić dodatkowe 3-5 dodatkowych brygad lub 20 000 do 30 000 dodatkowych żołnierzy w jednostkach bojowych, czyli stworzyć 1,5 dywizji, której nie ma jeszcze nawet w planach. Tymczasem Berlin wyposaża obecnie trzy pełnostanowe dywizje. Polska chce mieć 6 dywizji pełnostanowych, ale na razie nawet najbardziej optymistyczny budżet nie pozwala na więcej niż 4 dywizje. Dwie pozostałe zaistnieją, ale jako skadrowane, czyli „dywizje w workach” na czas W, czyli wojny.

„To są siły przeznaczone do obrony i do kontrataków, możliwe że też do ograniczonej kontrofensywy. Sojusz jest bowiem paktem obronnym, mimo iż Rosja na każdym kroku usiłuje przekonać społeczność międzynarodową, że właśnie pada ofiarą ze strony NATO” – mówi ISBiznes.pl płk. Maciej Korowaj, analityk militarny.

Korowaj i inni analitycy obserwują Rosję od dłuższego czasu. Wszyscy potwierdzają, że jej Sztab Generalny i same jednostki, mimo istotnych błędów w trakcie wojny, jednak się uczą i jeśli wygrają militarnie na Ukrainie „mogą spróbować zmierzenia się z Zachodem”, tam gdzie Zachód ma najtrudniejszy obszar do obrony. W grę wchodziłyby więc państwa bałtyckie w mniejszym stopniu Polska i Finlandia. Wniosek jest wiec prosty – zarówno Środkowa, jak i Zachodnia Europa muszą się zbroić, by nie zostać zaskoczone.

Nadal jednak to USA są zdecydowanie największym płatnikiem w budżecie i operacjach NATO. Według danych opublikowanych w czerwcu, Stany Zjednoczone wydadzą 967,7 mld dolarów na obronę w 2024 r., czyli około 10 razy więcej niż Niemcy, drugi co do wielkości kraj wydający 97,7 mld dolarów. Całkowite wydatki wojskowe NATO na 2024 r. szacuje się na 1474,4 mld dolarów.

Jak powiedział Reuters podpułkownik Charlie Dietz, rzecznik Pentagonu, Stany Zjednoczone „popierają wysiłki europejskich sojuszników zmierzające do zwiększenia wydatków na obronę do co najmniej 2% PKB”. Dietz zauważył też, że Europa „poczyniła już znaczne postępy w zwiększaniu budżetów”.

„Regionalne plany obronne NATO obejmują zwiększenie gotowości i elastyczności w całym Sojuszu. Nadal jesteśmy zobowiązani do znacznego wkładu w te wysiłki” – dodał Dietz.

Jak jednak zauważają szwedzcy analitycy, a więc z najnowszego nabytku Sojuszu, wszystko może się zmienić już listopadzie, jeśli kolejnym prezydentem USA zostanie Donald Trump, „100% izolacjonista”. Symptomatyczny jest tu lipcowy wybór na wiceprezydenta senatora J.D. Vance’a, sprzeciwiającego się pomocy dla Ukrainy, krytykującego kraje NATO jako „klientów socjalnych” i zalecającego całkowite wycofanie się USA z Europy.