Pierwsza odsłona krucjaty przeciw Google za nami

Google jest monopolistą m.in. w segmencie wyszukiwarek – tak orzekł sąd na początku tygodnia. Teraz trzeba poczekać na wyznaczenie środków zaradczych wobec spółki, co potrwa zapewne jeszcze kilka miesięcy. Nawet, jeżeli Google nie będzie mógł być domyślną wyszukiwarką, to niewykluczone, że nie utraci jakichś znaczących udziałów rynkowych. Tak było kilka lat temu w Europie. Świadomość marki wśród użytkowników jest zbyt duża, żeby nagle tłumnie zdecydowali się oni przesiąść na innego konia.

5 sierpnia br. Sąd Okręgowy dla Dystryktu Kolumbia wydał po czterech latach od złożenia pozwu przez Departament Sprawiedliwości orzeczenie w sprawie Google’a (ticker: GOOGL). Sędzia Amit P. Mehta był bezlitosny dla tego giganta technologicznego. Uznał, że Google należący do Alphabetu jest monopolistą w zakresie usług wyszukiwania i reklam tekstowych za sprawą tego, że korzysta z umów partnerskich z twórcami przeglądarek, producentami smartfonów i operatorami sieci bezprzewodowych, płacąc im za to, iż jego wyszukiwarka jest domyślna, a następnie dzieląc się z nimi przychodami z reklam. „ […] sąd dochodzi do następującego wniosku: Google jest monopolistą i działa jak monopolista, aby utrzymać swój monopol. Naruszyło to Sekcję 2 Ustawy Shermana” – napisał sędzia w swoim prawie 300-stronicowym orzeczeniu sądowym. Z jego pełną treścią zapoznasz się TUTAJ.

Sprawa Google’a wydaje się najważniejszym postępowaniem antymonopolowym od ponad dwóch dekad. Poprzednio inwestorzy emocjonowali się przypadkiem Microsoftu (ticker: MSFT). Orzeczenie przeciwko temu gigantowi informatycznemu powszechnie kojarzonemu z oprogramowaniem spod znaku Windows zapadło w kwietniu 2000 r. (po „ustaleniu faktów” w listopadzie 1999 r.). I było one niekorzystne dla Microsoftu. Miesiąc później sąd zarządził wprowadzenie środków zaradczych, które polegały na tym, że spółka powinna być podzielona na dwa podmioty – jeden odpowiedzialny za systemy operacyjne, a drugi za pozostałe odmiany oprogramowania. Microsoft złożył naturalnie natychmiast odwołanie od decyzji sądu pierwszej instancji.

Sąd kolejnej instancji uchylił pierwotne orzeczenie z powodów formalnych. Uznał bowiem, że sędzia Thomas Penfield Jackson uchybił kodeksowi postępowania amerykańskich sędziów, gdyż niewłaściwie omawiał sprawę z mediami informacyjnymi, gdy była jeszcze ona w toku. Później było jeszcze wiele zwrotów w sprawie, ale to już niuanse godne miłośników serialu spod znaku Ally McBeal. Sprawę zwieńczyła ugoda spółki z Departamentem Sprawiedliwości. Na jej mocy koncern nie musiał się podzielić.

Powróćmy jednak do wątku głównego. Zacznijmy od reakcji rynków akcji od chwili pojawienia się w przestrzeni publicznej wiadomości o rozstrzygnięciu w sprawie Google’a. Poza akcjami tego lidera w zakresie wyszukiwarek warto również wziąć pod uwagę Apple, z którym Google jest powiązany biznesowo, a zatem orzeczenie sądu może mieć wpływ również na koncern spod znaku jabłuszka.

W ciągu tych kilku dni kurs akcji Google stracił 4,6%, w identycznym rozmiarze poszły w dół papiery Apple. Benchmarkowe S&P 500 zniżkowało w tym czasie o 2,8%, a Nasdaq 100 o 3,1%. A zatem walory obu behemotów technologicznych zachowywały się gorzej od indeksów. Lecz nie jakoś dramatycznie gorzej.

Co wynika z ustaleń postępowania sądowego? Wyszło na przykład na jaw, że Google nie szczędzi grosza Apple, żeby zabezpieczyć sobie pozycję domyślnej wyszukiwarki w przeglądarkach iPhonów. W 2022 r. Google zapłaciło Apple 20 mld dol. za uzyskanie takiego statusu. Ponadto firma dzieli się z Apple 36% przychodów z reklam w wyszukiwarce witryn Safari na iPhonach.

Z akt sądowych wynika również, że tylko w przypadku Apple, gdyby Google nie był domyślną wyszukiwarką, to straciłby od 60% do 80% zapytań na iPhone’ach i iPadach, co skutkowałoby stratami przychodów w wysokości do 32,7 mld dol

Na początku przyszłego miesiąca rozpocznie się proces w sprawie ustalenia środków zaradczych. William Kovacic, były przewodniczący Federalnej Komisji Handlu i profesor na Uniwersytecie George’a Washingtona uważa, że sędzia Mehta przeprowadzi w tym roku około tygodniowe przesłuchanie w sprawie środków zaradczych, a ​​cały proces może potrwać do końca tego roku.

„Uważamy, że proces przejdzie teraz do fazy ustalania środków zaradczych, która określi, co Google musi zmienić i czy zostaną nałożone kary pieniężne, jeśli takowe zostaną nałożone… Uważamy, że decyzja sędziego jest negatywna dla Google, a najlepszym wynikiem byłoby zachowanie status quo” – napisał Doug Anmuth, analityk JP Morgan.

Meritum rozstrzygnięcia w sprawie środków zaradczych będzie wskazanie przez sąd, co Google powinien uczynić, aby stracił pozycję monopolisty. Spółka nie czekając na orzeczenie już zapowiedziała, że złoży odwołanie od poniedziałkowej decyzji.

„Ludzie coraz częściej szukają informacji na coraz więcej sposobów, planujemy się odwołać. W miarę trwania tego procesu będziemy nadal koncentrować się na tworzeniu produktów, które ludzie uznają za pomocne i łatwe w użyciu” – powiedział w oświadczeniu Kent Walker, prezes ds. globalnych Google.

Zastanówmy się teraz, jakie środki zaradcze może zarządzić sąd. Najbardziej oczywisty scenariusz, to taki, że Google nie może wiązać się porozumieniami z partnerami, w ramach których płaci i/lub współdzieli się przychodami z reklam, żeby mieć status domyślnej wyszukiwarki. Użytkownik internetu ma niezakłócony wybór z jakiego dostawcy usługi wyszukiwania korzysta.

„Zakazanie Google […] dzielenia się przychodami jest prawdopodobnie najlepszym lekarstwem. Producenci telefonów z Androidem nie będą już musieli używać wyszukiwarki Google jako domyślnej na swoich urządzeniach […]. Ani oni, ani Apple nie będą też zachęcani zyskami finansowymi, gdy Google przestanie dzielić się przychodami. To podejście otworzy dystrybucję dla konkurencyjnych wyszukiwarek” – napisała Tessie LiJu Su, ekonomistka specjalizująca się w kwestiach antymonopolowych na łamach Bloomberg Law w odniesieniu do segmentu mobilnego.

W amerykańskich kręgach technologicznych czasami słychać też głosy, że sąd zarządziłby jako środek zaradczy jakieś formy rozbicia/podział różnych biznesów Google’a (np. sprzedaż Chrome czy oddzielenie Androida). To już byłaby opcja atomowa. Rebecca Haw Allensworth, profesor prawa antymonopolowego Vanderbilt University Law School sądzi jednak, że to mało prawdopodobny wariant, gdyż istnieje cały wachlarz innych środków zaradczych.

Te wszystkie rozważania mogą prysnąć jak bańka mydlana, gdy Google pozna środki zaradcze. Jeżeli okażą się one zbyt dolegliwe, to może dojść do próby zawarcia ugody z Departamentem Sprawiedliwości na wzór Microsoftu. W przeciwnym razie prawdopodobnie minie jeszcze sporo czasu, zanim sąd drugiej instancji wyda swoje orzeczenie, a nawet gdyby ponownie okazało się ono niekorzystne dla Google, to spółce pozostaje jeszcze ścieżka prowadząca do Sądu Najwyższego. A to poważnie wydłuży cały spór – nawet o kilka lat. George Hay, profesor nauk prawnych Uniwersytetu Cornell spodziewa się, że ostateczne rozstrzygnięcie, gdyby Google chciał wykorzystać wszystkie dostępne szczeble prawne orzekania, może nawet zapaść po 5 latach.

Pośrednio sprawa dotyczy również Apple. Wyszukiwarka Google jest narzędziem dostępnym domyślnie w iPhonach i przeglądarce Safari, którym dysponują użytkownicy. Od lat spekulowano, czy Apple zdecyduje się na stworzenie własnej wyszukiwarki, żeby całkowicie zgarniać pieniądze z poszukiwania informacji i reklam tekstowych. Z akt sądowych w sprawie Google wynika, że wiązałoby się to z ogromnymi nakładami inwestycyjnymi. Na samo stworzenie sprawnie działającej infrastruktury należałoby wydać ok. 20 mld dol., a później kolejne miliardy musiałyby być regularnie przeznaczane na jej utrzymanie i unowocześnianie. Skoro do tej pory Apple nie zdecydowało się na takie posunięcie, to znaczy, że rachunek plusów i minusów ze związania się kontraktem na wyłączność z Google wyszedł na niekorzyść budowy własnej wyszukiwarki.

Znacznie mniej kosztownym rozwiązaniem, które Apple już testuje, byłoby sprawdzenie, czy sztuczna inteligencja mogłaby przynajmniej częściowo zastąpić Google na jego urządzeniach. Apple pochwaliło się już partnerstwem z OpenAI w celu udostępnienia ChatGPT na swoich urządzeniach, a także planuje udostępnić chatbota Google Gemini za pośrednictwem usługi Apple Intelligence. Ale sięgnięcie po takie rozwiązanie znowu oznaczałoby model współdzielenia się przychodami z podmiotem trzecim.

Beneficjentem liberalizacji dostępu do innych wyszukiwarek na urządzeniach końcowych mógłby być Microsoft. Jego Bing na razie dysponuje skromnymi udziałami rynkowymi, choć bez względu na rodzaj urządzenia dostępowego i tak jest wiceliderem. Spółka ujawniła, że pozyskanie każdego punktu procentowego w rynku wyszukiwarek jest równoważne dodatkowym 2 mld dol. przychodów z reklam. Liderem pod względem popularności jest oczywiście Google. Gdyby wziąć pod uwagę wszystkie platformy dostępowe to spółka miała 91% udziału rynkowego. Danych dla Polski nie ma sensu przedstawiać, gdyż nie odbiegają one zasadniczo od statystyk światowych, niemniej, gdyby ktoś chciał pogłębić wiedzę na ten temat, to może to uczynić TUTAJ.

Źródło: Statscounter GlobalStats (dane na koniec lipca 2024 r.)

Przyjmijmy, że Google po batalii prawniczej jest zmuszony do wykonania niekorzystnych dla spółki środków zaradczych i nie są one drakońskie w postaci jakichś podziałów biznesu. Firma pewnie straci kawałek tortu w segmencie wyszukiwarek, choć trudno sobie wyobrazić, by było to znaczące. Liczyć się bowiem będzie zawsze świadomość marki wśród użytkowników. Nie od dziś przecież wiele osób mówi, że gdy czegoś się nie wie, to na pomoc przyjdzie Wujek Google. O innych dostawcach usług wyszukiwania tak się nie mówi, a przynajmniej ja nie słyszałem. Co innego, gdyby któryś z konkurentów miał w swojej ofercie rozwiązania w zakresie wyszukiwania o wiele lepsze niż Google, ale tak nie jest.

Sięgnijmy po analogię z rynku europejskiego. Kilka lat temu regulatorzy ze Starego Kontynentu zmusili Google do zaoferowania użytkownikom telefonów z systemem Android do swobodnego wyboru wyszukiwarek. Efekt: udział rynkowy Google’a praktycznie się nie zmienił.

Sprawa Google’a może mieć także drugie dno. W sądach leżą pozwy przeciwko innym możnym ze świata technologii, którzy są podejrzewani o to, że są na bakier z prawem antymonopolowym, a ich wpływ na otaczającą nas rzeczywistość powoduje, iż zakłócają zasady konkurencji. Chodzi o Meta Platforms, Apple i Amazona. Niektórzy eksperci są zdania, że wyrok sędziego Mehty może stanowić impuls do „śmielszego” myślenia przez sędziów, którzy będą orzekać w sprawach wspomnianej trójki.

Źródło: FactSet

Ostatnie orzeczenie, to nie koniec ciemnych chmur zbierających się nad Google. 9 września br. w Wirginii rozpocznie się kolejny proces antymonopolowy. Tym razem sprawa będzie koncentrować się na tym, czy Google nielegalnie zmonopolizowało technologię reklamy cyfrowej.