Względy ekonomiczne mają duży wpływ na architekturę budynków, które nas otaczają. Dotyczy to nie tylko kwestii materialnej, czyli banalnego faktu, że tylko bogatych inwestorów stać na kosztowne budowle z drogich materiałów a ludzie niezamożni muszą zadowolić się budżetowymi domami.
Fakt, że po 1945 r. wiele osiedli miejskich na świecie zostało zabudowanych powtarzalnymi, ubogimi architektonicznie blokami wynikał w dużej mierze z konieczności ekonomicznej – powojennego głodu mieszkaniowego oraz niedostatków kamienicznej zabudowy (źródło).
Wpływ ekonomii bywa też bardziej subtelny. Często już po samym wyglądzie budynków w danym mieście widać, jaka ich cecha podlegała opodatkowaniu w momencie ich ukończenia. Jeśli są wąskie jak w Amsterdamie, to zapewne szerokość fasady. Jeśli mają użytkowe poddasza (mansardy), jak w Paryżu to zapewne liczba pięter nie licząc dachu. A jeśli z ostatnich kondygnacji wystają im powszechnie pręty zbrojeniowe, jak w Meksyku to prawdopodobnie dlatego, że od nieukończonych budynków pobiera się niższe podatki.
Nietrudno również dostrzec, że współczesne budynki – nawet te reprezentacyjne – są dużo uboższe w detal architektoniczny i ornamenty niż budynki historyczne. Zamiast zdobionych kolumn, pilastrów, gzymsów i ozdobnej stolarki starają się wyróżniać czystą formą, światłem i kolorem. Dlatego ściany współczesnych budynków są zazwyczaj pozbawione ozdób a ich monotonię przełamują uskoki w elewacji, zróżnicowanie faktur, ciekawy kolor lub niesymetryczne rozmieszczenie okien. Dobrym tego przykładem jest siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie – autorstwa Thomasa Phifera – które powstaje właśnie na placu Defilad, w sąsiedztwie Pałacu Kultury.
Wizualizacja projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
To samo muzeum zaprojektowano wg bardziej klasycznych środków architektonicznych, to wyglądałoby jak gmach warszawskiej Zachęty albo jak głośny niedawno projekt Marty i Tomasza Gerasów z pracowni Architektura Klasyczna. Różnica jest trudna do przeoczenia. Historyzująca architektura cechuje się pełniejszą symetrią i bardziej rozrzeźbioną, maksymalistyczną fasadą.
Projekt elewacji Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie w stylu historyzującym
Podażowa i popytowa teoria minimalizmu w architekturze
Minimalizm w architekturze trwa już bardzo długo i ma globalny zasięg. Wystarczy spojrzeć na przedwojenne gmachy muzeów narodowych w Warszawie i Krakowie, na których sztukaterii próżno szukać. Podobnie jak w przypadku Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku czy siedziby Kongresu Narodowego w Brasilii. Jeśli tak, to być może minimalizm w architekturze nie jest wyłącznie kwestią mody czy gustu inwestorów (brak popytu na „bogaty” wystrój budynków) – z natury przemijających – ale ma głębsze uzasadnienie ekonomiczne. Na przykład takie, że detal architektoniczny i sztukaterie są kosztownym i pracochłonnym dziełem rzemiosła. W XIX wieku nie było to problemem, ponieważ praca ludzka była czymś zasadniczo tanim. Jednak z biegiem czasu, w wyniku postępu technologicznego praca zyskała znacznie na wartości. Wprawdzie ludzie nie stali się bardziej biegli w rzeźbieniu kolumn i pilastrów, ale pracując przy taśmie produkcyjnej byli w stanie wytwarzać znacznie więcej wartościowych dóbr niż wcześniej. Płace w fabrykach wzrosły w stosunku do zakładów rzemieślniczych a tworzenie detali architektonicznych przestało się opłacać. Proces ten ma nawet swoją nazwę – efekt Baumola.
Mielibyśmy dobrą teorię, gdyby nie fakt, że efekt Baumola prawdopodobnie nie dotyczył detalu architektonicznego. Wbrew pozorom wykonywanie takich ornamentów już od początków XIX w. nie jest czysto rzemieślnicze, ale podlega mechanizacji i produkcji masowej np. rzeźbienia za pomocą maszyn do punktowania oraz odlewania w formach. Postęp techniczny w tym względzie wcale się zresztą nie skończył wraz z nastaniem minimalizmu w architekturze. Dziś wywarzanie nawet najbardziej skomplikowanych ornamentów architektonicznych wykonywane w sposób w pełni zrobotyzowany przy minimalnym udziale człowieka – np. przez firmę Monumental Labs. W USA trwa zaś właśnie budowa rozrzeźbionej gotyckiej kaplicy zakonu Karmelitów, której detale wytwarzane są w całości za pomocą frezarek CNC – proces ten można obejrzeć tu. Innymi słowy, choroba kosztów nie jest obecnie ani w przeszłości głównym powodem porzucenia ornamentów w architekturze. Czyli wracamy do popytowej teorii minimalizmu. Zrezygnowaliśmy ze zdobień, ponieważ stały się one niemodne, w złym guście i z jakiegoś – trudnego do określenia – powodu ta preferencja estetyczna trwa już od blisko stu lat, przynajmniej wśród elit.
Oznacza to, że nie ma zapewne głębokiego ekonomicznego uzasadnienia dla minimalizmu w architekturze. Nie jesteśmy zatem skazani na ten styl i z biegiem czasu zostanie on zapewne zastąpiony przez coś innego – bardziej maksymalistycznego, choć niekoniecznie historyzującego. Detal architektoniczny i ornament nie musi bowiem powtarzać estetyki mającej swoje korzenie w antyku. Dobrym tego przykładem są projekty z pracowni Fiszer Atelier 41, która jest m.in. odpowiedzialna (wspólnie z AMC Chołdzyński) za siedzibę warszawskiej giełdy z bardzo oryginalnym detalem. Nie znaczy to zarazem, że minimalizm w architekturze nie może być piękny, ani że projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie nam się nie podoba (mamy w tej sprawie sprzeczne opinie). Cenimy jednak różnorodność i nie bylibyśmy zadowoleni, gdyby miasta przyszłości z powodów ekonomiczny zabudowane zostały w duchu minimalizmu. Na szczęście taki scenariusz jest mało prawdopodobny.
Przykład nowoczesnego detalu architektonicznego
Centrum Giełdowe w Warszawie, arch. S.Fiszer i A.Chołdzyński
Esej został zainspirowany przez artykuł Samuela Hughesa w „Works in Progress”.
Analizy Pekao