Dwa spotkania w odstępie kilku dni: Donalda Trumpa, coraz pewniejszego kandydata Republikanów w jesiennym wyścigu po prezydenturę USA z premierem Węgier Viktorem Orbanem i Joe’go Bidena, urzędującego prezydenta USA z prezydentem Andrzejem Dudą i premierem Donaldem Tuskiem. Prezydent i pretendent do prezydentury Stanów Zjednoczonych zbierają sojuszników w Europie, bowiem to co się stanie w efekcie wyborów w USA zdecyduje o kształcie naszego kontynentu na długo, może i na kilka dekad.
Niemal natychmiast po spotkaniu z Donaldem Trumpem, Viktor Orban w wywiadzie dla węgierskiej telewizji podsumował to spotkanie – światu potrzeba pokoju, Węgrom potrzeba pokoju, Europie potrzeba pokoju i tylko Donald Trump wie, jak ten pokój zaprowadzić.
„Nie da ani grosza na wojnę ukraińsko-rosyjską i dlatego wojna się skończy. Bo oczywiste jest, że Ukraina sama nie stanie na nogach. Jeśli Amerykanie nie dadzą pieniędzy i broni, a także Europejczycy, to ta wojna się skończy. A jeśli Amerykanie nie dadzą pieniędzy, Europejczycy nie będą w stanie samodzielnie sfinansować tej wojny i wtedy wojna się skończy” – stwierdził w wywiadzie Orbán.
Dość ponuro koresponduje to z żądaniami Budapesztu, by Ukraina przyznała autonomię Węgrom Zakarpackim zamieszkającym jej terytorium. Według polityków rumuńskich w razie zwycięstwa Rosji Orban mógłby wystąpić z roszczeniami terytorialnymi wobec Ukrainy. Tu należy przypomnieć, że Węgry już jednoznacznie wysuwają takie roszczenia wobec „rdzenie węgierskich” ziem Seklerszczyny. To obszar Rumunii leżący w południowo-wschodnim Siedmiogrodzie obejmujący okręgi Harghita, Covasna i Marusza, zamieszkany przez węgierskojęzycznych Seklerów. Wszystko po to by „zmazać hańbę Trianon”, czyli traktatu z 1920 roku, który znacznie, bo o 2/3 okroił Węgry (z 282 tys. km2 do 93 tys. km2) przyznając cześć ziem zamieszkałych przez ludność węgierskojęzyczną Rumunii, Czechosłowacji, Królestwu SHS (czyli późniejszej Jugosławii i Austrii), zaś po wojnie część Węgier – do ostatka sojuszników Hitlera – znalazła się w ZSRR. Viktor Orban nie tai, że chce „przywrócenia rdzennych obszarów węgierskich Węgrom”, a ponieważ z Unią Europejską nie jest to możliwe, szuka sojuszników u nacjonalistów i populistów, także w USA.
Od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę rząd węgierski konsekwentnie odmawia przesyłania jakiejkolwiek pomocy do Kijowa, zwłaszcza finansowej oraz broni. Jednocześnie powtarza, że zaatakowana Ukraina powinna „siąść do stołu rokowań i zawrzeć pokój z Rosją” co przy wojennych celach Rosji byłoby oczywiście możliwe jedynie gdyby Ukraina skapitulowała. Z czego zresztą Orban doskonale zdaje sobie sprawę, niejednokrotnie pozwalając na powtarzanie przekazu na temat Ukrainy zbieżnego z przekazem białoruskim. Węgry skutecznie sabotowały też w Unii Europejskiej uchwalenie 50 mld euro pakietu dla Ukrainy, obejmującego środki zarówno na cele obronne, jak i humanitarne.
Orban regularnie spotyka się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, przy czym ostatnie spotkanie miało miejsce w Chinach w październiku 2023 r. Rosja jest znaczącym inwestorem na Węgrzech, zaś Rosatom to inwestor w kompleksie elektrowni atomowych Paks, na którą to inwestycję rząd rosyjski udzielił kredytu w wysokości 10 mld euro na wyjątkowo niskie 3%, w zamian rządząc – według warunków kontraktu – węgierską siecią elektroenergetyczną, bo inwestycja Paks II zapewni Węgrom większość ze zużywanej przez kraj energii.
Orban w trakcie wywiadu dla telewizji węgierskiej stwierdził, że „inną sprawą” jest to, jak wojna zakończy się w trakcie rozmów pokojowych po zawieszeniu broni i jak miałaby powstać stabilna i bezpieczna Europa, bowiem najpierw trzeba osiągnąć pokój, a „on (Trump) ma na to środki”.
Z kolei 12 marca z urzędującym prezydentem USA, Joe Bidenem, spotkają się prezydent RP Andrzej Duda, oraz szef Rady Ministrów premier Donald Tusk. Spotkanie oficjalnie planowane jest jako uczczenie 25-lecia wstąpienia Polski do NATO, jednak nie ma wątpliwości, że przy tej okazji omawiane będą problemy bezpieczeństwa Europy, zwłaszcza wojna w Ukrainie. Drugim istotnym tematem będzie konieczność jak najszybszej modernizacji europejskich sił obronnych i zwiększenia wydajności oraz możliwości produkcyjnych, zwłaszcza w zakresie produkcji amunicji, europejskiego przemysłu obronnego.
Jak stwierdził przed spotkaniem prezydent Andrzej Duda, podczas rozmów z prezydentem USA zaproponuje państwom członkowskim NATO podniesienie minimalnego poziomu wydatków na obronę tzw. progu NATO-wskiego do poziomu 3% PKB.
„Uważam, że w obliczu narastających zagrożeń nastał czas, aby zwiększyć tę wartość do poziomu 3% PKB. Będę do tego przekonywał naszych sojuszników. Zarówno w Ameryce, jak i w Europie. Cieszę się, że zarówno USA, jak i Polska, znacznie przekraczając to minimum mogą tu posłużyć za przykład i inspirację dla innych” – powiedział prezydent Duda w „Washington Post”.
„Nikt nie odważy się zaatakować silnego NATO, silnych narodów, które będą w stanie obronić swoje granice” – dodał Andrzej Duda.
Jak twierdził analityk Defence24.pl kmdr Maksymilian Dura, pomysł choć teoretycznie dobry jest chybiony, bowiem Prezydent wkracza w kompetencje polityki zagranicznej a „tego typu propozycje trzeba ustalać w trakcie rokowań z innymi państwami NATO i ogłaszać je wspólnie z nimi a nie zaskakując, jako własną inicjatywę, nie zbadawszy jakie może być dla niej poparcie”.
Co istotne, poparcie dla prezydenta w kwestii działań zmierzających do zwiększenia polskich zdolności obronnych (choć nie dla tej inicjatywy) wyraził premier Donald Tusk.
„Z prezydentem Andrzejem Dudą różnię się politycznie niemal we wszystkim, ale w sprawie bezpieczeństwa naszej Ojczyzny musimy i będziemy działać razem. Nie tylko w czasie wizyty w USA” – stwierdził szef rządu na swoim koncie w serwisie X. Jak dodał w angielskim tweecie „skończyła się epoka powojenna. Obecnie żyjemy w nowych czasach: epoce przedwojennej. Dlatego też NATO i solidarność pomiędzy Europą i Ameryką są ważniejsze niż kiedykolwiek”.
Analitycy amerykańscy podkreślają, iż wizyta Dudy i Tuska w Białym Domu, jako jedynych polityków z Europy Środkowej ma miejsce niedługo potem jak Donald Trump oświadczył, że podczas swojej prezydentury powiedział jednemu z przywódców europejskiego kraju NATO, że „będzie zachęcał Rosję, by robiła co do cholery chce” z krajami, które nie wywiązują się ze zobowiązań sojuszu w zakresie wydatków na obronę.
Te dwie wizyty – piszą amerykańscy analitycy – pokazują dwie różne postawy dwóch różnych prezydentów USA wobec Europy, zwłaszcza Europy Środkowej, i poszukiwania sojuszników.
Trump znalazł ich na Węgrzech – nazwał Viktora Orbana „mężem stanu, być może jedynym w Europie”. Jego prezydentura i cała wizja USA jest aż nazbyt biznesowa. Jak stwierdził analityk i politolog związany ze „starą” Partią Republikańską Robert Kaplan, w tej wizji „płaci się USA za ochronę, jak płaciło się wojskom najemnym, nie ma tu miejsca na żadne sentymenty czy wspólne cele, jest tylko biznes”.
Frakcja MAGA w Partii Republikańskiej popierająca w Izbie Reprezentantów i Senacie Trumpa storpedowała już poprzez speakera Izby Mike Johnsona ustawę o granicy USA-Meksyk oraz o wsparciu USA dla Ukrainy, Tajwanu i Izraela. Trumpowi nie przeszkadza, że Johnson otrzymał na kampanię środki od spółki Ethane, w której głównym udziałowcem jest Konstantin Nikołajew, przyjaciel Władimira Putina, jako że uważa, iż jego osobisty kontakt z Putinem „załatwi sprawę tej wojny (tj. wojny w Ukrainie – red.)”. Podobnie jak nie przeszkadza, że Węgierski Instytut Spraw Międzynarodowych usiłuje wpłynąć na republikańskich kongresmanów i senatorów by nie pomagali Ukrainie, bowiem utrudni to późniejsze ewentualne żądania Węgier wobec tego kraju. Orbanowi do realizacji jego celów potrzebna jest przegrana Ukrainy.
Z kolei Joe Biden jako polityk wywodzący się z „Pokolenia Zimnej Wojny” zdaje sobie sprawę, że Zachód musi być zjednoczony, by wygrać z Rosją Putina. „Jeśli ktokolwiek na tej sali myśli, że Putin poprzestanie na Ukrainie, zapewniam, że tak się nie stanie. Ukraina może go powstrzymać, jeśli tylko staniemy po jej stronie” – stwierdził wprost w Orędziu o Stanie Unii kilka dni temu. Sojusznicy ze Wschodniej Flanki NATO, jak Polska czy państwa bałtyckie, są w takim razie bardzo Ameryce Bidena potrzebni – nie tylko do dostaw zaopatrzenia dla Ukrainy, ale też dla pokazania samym Amerykanom, że mają w Europie aliantów, którzy mają takie same cele, dzielą je z USA i gotowi są nie tylko korzystać z amerykańskiego parasola strategicznego, ale także aktywnie dodawać swoje siły do sił NATO.
W tym wszystkim jest jedna, dostrzeżona przez analityków anomalia: ani Andrzej Duda czy Donald Tusk nie spotkają się z Donaldem Trumpem, ani Viktor Orban z Joe Bidenem. Wizja Europy według Trumpa jest bowiem dla Polski zbyt groźna, natomiast dla Viktora Orbana obecna polityka USA jest bez korzyści. Jak stwierdzili komentatorzy Bloomberga, są to „dwie wizje, dwie Europy”.