Rosną naciski na powrót do pracy stacjonarnej, zwłaszcza w największych korporacjach. Jeśli tam wróci „stary” model pracy z wyliczonymi godzinami biurowymi, wówczas to samo zrobią także małe i średnie przedsiębiorstwa – ich podwykonawcy. Na powrót do „starych dobrych metod” naciskają nie tylko prezesi czy management tych firm, ale i inwestorzy, właściciele firm deweloperskich, firmy wynajmu powierzchni biurowej. Opór wśród pracowników jest tak silny, że trzeba przełamywać go groźbami. Ale zarówno naukowcy, jak i teoretycy zarządzania ostrzegają – to może być wielki błąd bo COVID-19 to pierwsza, nie ostatnia pandemia.
Wielkie biurowce, że światłami w oknach palącymi się długo po zmroku, praca od 9 rano przynajmniej do 19, dowcipy o wychodzeniu o 16 na urlopie, biurowe podchody i intrygi – wszystko to, co jest znane jako „kultura korporacyjna” może wkrótce zniknąć na naszych oczach. Spowodował to COVID-19.
COVID-19 i następujące w jego efekcie lockdowny według E&Y „wyłączyły” normalny tryb pracy i spowodował odejście od pracy stacjonarnej na rzecz hybrydowej lub nawet pracy z domu średnio na ponad 18 miesięcy we wszystkich krajach Zachodu. Obecnie okazało się, że to co miano za środek tymczasowy i przymusowy, po którym „wszystko wróci do normy”, oczywiście korporacyjnej, całkowicie przeorało nie tylko zarządzanie, ale również sposób myślenia o pracy i tzw. system Work-Life Balance.
Od wiosny obecnego roku management największych korporacji oraz dużych firm usiłuje zmusić pracowników do powrotu do pracy stacjonarnej. Jak się okazuje z dużymi problemami.
W marcu na początku dobrowolnie mieli wracać do pracy pracownicy Google. Powroty te były jednak tak incydentalne, że dyrektor generalny Google, Sundar Pichai, określił biura mianem „miasta duchów”. Obecnie przypomniał to stwierdzenie zauważając, że firma musi zoptymalizować wykorzystanie pozostałych drogich nieruchomości i że plan zakładający przychodzenie do biura raz lub dwa razy na tydzień nie był wydajny. „Powinniśmy być dobrymi zarządcami zasobów finansowych. Mamy drogie nieruchomości. A jeśli są one wykorzystywane tylko przez 30% czasu, musimy uważać, jak o nich myślimy” – dodał. Firma wysłała niedawno pracownikom e-maile, a nawet oficjalne listy, grożąc podjęciem „kolejnych kroków”, czyli po prostu zwolnieniem jeśli nie przyjdą do pracy przez trzy dni w tygodniu. Tyle, że jak się wyraził ironicznie felietonista The Wall Street Journal „ta strzelba nie wypaliła”, bo Google właśnie zwolnił 12 000 pracowników i przyczyną nie była wcale nieobecność w biurze. W efekcie koncern musi wydać pół miliarda dolarów na rezygnację z kontraktów na nieruchomości, aby „dostosować się” do nowego zatrudnienia po tych zwolnieniach, a ci którzy nie wrócili do biura mogą stwierdzić, że w sumie i tak by ich pewnie zwolniono.
Podobnie do Google, sądząc po ujawnionym e-mailu do pracowników, robi Amazon wysyłając listy ostrzegawcze do tych, którzy nie zgłaszają się do biura przez wymagane trzy dni. Amazon wyznaczył w lutym pracownikom korporacyjnym obowiązkowe 3 dni pracy stacjonarnej w tygodniu. Uzasadnienie „posłania do biurek” dyrektora generalnego Amazona, Andy’ego Jassy’ego było następujące: „Łatwiej jest się uczyć, modelować, ćwiczyć i wzmacniać naszą kulturę, kiedy większość czasu spędzamy razem w biurze i jesteśmy otoczeni przez naszych kolegów”. Tyle, że Amazon już zwalniał pracowników, a informacje Bloomberga świadczą, że może jeszcze zwalniać, skutek więc będzie taki sam jak w przypadku Google.
Podobny system zastosował Salesforce, którego prezes zarządu i dyrektor wykonawczy Marc Benioff w zeszłym roku zarzucał swoim nowym pracownikom, że są mniej produktywni i obwiniał pracę zdalną i że „trzeba ich nauczyć kultury korporacyjnej”. Z drugiej strony, pracownikom którzy wracają do biurek powiedział, że za każdego z nich, który wróci z pracy domowej lub hybrydowej wpłaci donację na cele charytatywne. Tyle, że Salesforce także już zwalniał, a nowe zwolnienia w tej firmie też są prawdopodobne. Mocno to osłabia wagę tych argumentów.
Nacisk na takie powroty jest ogromny – niedawny raport dotyczący nieruchomości komercyjnych, a raczej ich wykorzystania, jest alarmujący – 45% powierzchni biurowych, które były wykorzystane przed COVID-19 nadal pozostaje niewykorzystane. Istnieje „duży powód do niepokoju – ponieważ indywidualne uprzedzenia i ograniczone perspektywy (ze strony klientów – red.) mogą okazać się kosztowne”, zaś obecnie pracownicy przychodzą i odchodzą o różnych porach dnia i tygodnia, a przestrzeganie obowiązujących zasad może się znacznie różnić w zależności od lokalizacji. Oznacza to, że managerowie zarządzający powierzchniami biurowymi nawet w przypadku powierzchni wynajętych i wykorzystywanych mogą nie wiedzieć ile osób jest na miejscu w danym dniu i jak najlepiej alokować przestrzeń i zasoby w całej lokalizacji.
To co dla pracowników jest zdobyczą, czyli praca hybrydowa lub zdalna, dla tego sektora jest śmiertelnym zagrożeniem, bowiem grozi masowymi zwolnieniami pracowników w sektorze nieruchomości biurowych, zarówno zarządczych, jak i ekip technicznych, czy żyjących z kultury korporacyjnej podwykonawców, jak firmy cateringowe. Nadal nie wiadomo jakie będzie obłożenie powierzchni biurowych, kto i kiedy będzie w nich pracował, a długoterminowe kontrakty „zniknęły”. Od początku pandemii z tego sektora na świecie wyparowało 0,5 bln dolarów, a zanosi się na więcej.
Jako „potwierdzający prawidłowość zastosowanych metod” potraktowano raport z II kw. 2023 roku Indeksu miejsc pracy Eptury. Firma ta dostarcza oprogramowanie dla miejsc pracy, zasobów biurowych i pracowników. Według niego rezerwacje stacjonarnych miejsc pracy, czyli biurek, w Wlk. Brytanii wzrosło rok do roku o 73%. W raporcie stwierdzono także, że chociaż podczas pandemii wiele osób przeniosło się do bardziej przystępnych cenowo, pożądanych nieruchomości, dalej od biura, rzeczywisty obraz jest „nieco inny”. Z danych Eptury wynika bowiem, że 73% ankietowanych zawsze mieszkała w niewielkiej odległości od swojego biura (najwięcej w USA – 81%, a najmniej – 54% we Francji), zaś tylko 9% w czasie pandemii wyprowadziło się ze swoich miejsc zamieszkania i nie wróciło. Jednym słowem, wszystko powinno wrócić do dawnej normy i to szybko. Tyle, że jak wypunktował ten raport „Guardian”, odnosi się on do Wlk. Brytanii gdzie Brexit spowodował, iż wiele instytucji, najczęściej państwowych, trzeba zbudować na nowo i to właśnie teraz. Stąd może takie obłożenie powierzchni biurowych.
Tymczasem niedawno opublikowany raport obejmujący 9500 pracodawców i 6650 pracowników w 17 największych światowych rynkach wykazał, że ci, którzy zmuszali pracowników do powrotu do budynków biurowych płacą za to wysoką cenę – 42% z nich twierdzi, że straciło później więcej pracowników niż oczekiwano. W przypadku raportu konsultanta ds. miejsca pracy Unispace, aż 70% respondentów stwierdziło, że przymusowe powroty do biura na podstawie nakazu zamiast porad lub zachęt grożą poważnymi problemami i to szybko. Około 21% stwierdziło, że po przeprowadzce do biur stracili kluczowych pracowników, aż 42% – że szybko następuje „wyczerpanie”. W 29% przypadków przy obowiązkowym powrocie firmy walczyły potem o „całkowitą rekrutację”.
W efekcie tego wszystkiego według raportów Envoy i Hanover Research, które przeprowadziły ankietę wśród ponad 1156 dyrektorów wyższego szczebla (wiceprezesów lub wyżej) i managerów miejsc pracy w USA, aż 80% kadry zarządzającej twierdzi, że podeszliby do strategii powrotu do biura swojej firmy „inaczej”, gdyby mieli dostęp do danych z miejsca pracy w celu podjęcia decyzji, a więc byliby poinformowani co o takim powrocie sądzą pracownicy.
Zwolennicy powrotu do pracy stacjonarnej powołują się na słowa szefa Mety, Marka Zuckerberga, który powiedział, że „inżynierowie radzą sobie lepiej pracując osobiście (nie zdalnie)”. Z drugiej strony wielu managerów powtarza słowa związkowca z Orange, który przy okazji obecnych strajków związanych z podwyższeniem wieku emerytalnego we Francji stwierdził: „chcą żebyście wrócili do biurek. Jasne, bo znowu zacznie się wyścig szczurów, naciski na donoszenie, wyznaczanie norm wykonania, że sky is the limit, idiotyczne konkursy na „pracownika miesiąca”, praca do późnej nocy i dowcipy, że skrócony dzień pracy to sobota i niedziela. Chcą odtworzyć opresyjny system, którego zadaniem było wyciskać z was ostatnie siły dla ich wielkich premii i pakietów akcji. Nie gódźcie się na to!”. Czyżby po 8-godzinnym dniu pracy, praca z domu miała być Wielkim Hasłem XXI wieku tym razem dla pracowników nieprodukcyjnych?
Ale sprawa może szybko rozwiązać się sama. Wirusolodzy i epidemiolodzy ze szwedzkiego Karolińska Institutet i francuskiego Institute Pasteur ostrzegają, że pandemia COVID-19 była „pierwsza, ale na pewno nie ostatnia”. Być może nawet w obecnej dekadzie i szybko po niej mogą nastąpić następne z koniecznością lockdownów. Winne jest Globalne Ocieplenie. A jak stwierdzają teoretycy zarządzania po następnej pandemii nie będzie już nawet możliwości powrotu do biurek. Radzą oni, by firmy, zwłaszcza w USA, przemyślały jak zagospodarować chęć pracowników do pracy zdalnej i w ten sposób znacznie obniżyć sobie koszty. Ale ostrzegają też pracowników – taki reżim pracy oznacza, że mniej będzie stałych umów. Przynajmniej w USA i w sektorach nieprodukcyjnych. Chyba że związki zawodowe zareagują na to ostro. A zarówno amerykańskie, jak i europejskie, zaczęły interesować się tym problemem.