Kredyty hipoteczne – i frankowe, i złotowe – to w tym momencie bardzo kosztowny produkt dla banków – mówi w rozmowie z ISBiznes.pl wiceprezes BNP Paribas Wojciech Kembłowski.
Adam Sofuł, ISBiznes.pl: Bankowcy zaczynają mówić o kredytach hipotecznych jako o najbardziej toksycznym produkcie dla sektora bankowego. Skąd taka opinia?
Wojciech Kembłowski, wiceprezes BNP Paribas: Z bilansu przychodów i kosztów, i ich nieprzewidywalności, co wynika z powszechnego podważania umów na kredyty frankowe. Możemy dyskutować na ile klienci, którzy się decydowali na takie kredyty, byli świadomi związanych z nimi ryzyk. Dziś mamy unieważnianie umów z powodu – jak orzekają sądy – ich abuzywności. Tylko, że w momencie udzielania tych kredytów, nikt tych umów nie kwestionował. Ani żadne organy nadzoru, ani klienci. Dopóki nie było problemu kursowego, nikt nie miał żadnych zastrzeżeń do umów, problem pojawił się dopiero, gdy kurs franka poszedł w górę.
W efekcie mamy dziś sytuację, w której sprzedajemy określone produkty, a potem umowy dotyczące tych produktów są – nawet po wielu latach – kwestionowane i wzruszane, co wiąże się z koniecznością tworzenia ogromnych rezerw. To powoduje, że te produkty stają się ekonomicznie nieopłacalne. A świat biznesu funkcjonuje w taki sposób, że – czy to w przypadku banku, czy każdego innego przedsiębiorstwa – na sprzedaży usług czy produktów powinno się zarabiać. Jeżeli marża kurczy się lub robi się negatywna, mamy kilka możliwości: albo się restrukturyzuje wydajność swojej produkcji i obniża jej koszty, albo podnosi się cenę. Jeśli produkcja jest stale nieopłacalna, to taką działalność się po prostu zamyka.
A do tego dochodzą przecież jeszcze inne czynniki regulacyjne, jak wakacje kredytowe, także bardzo kosztowne dla banków. To wszystko sprawia, że wyliczenie przychodów i kosztów tak wydawałoby się oczywistego produktu, jak kredyt hipoteczny, staje się nieprzewidywalne.
AS: Może jednak pomoc kredytobiorcom złotowym była potrzebna? Szybki wzrost stóp procentowych spowodował znaczący wzrost rat. Wielu mogłoby mieć kłopoty. Sami bankowcy przyznają, że za sprawą wakacji portfel kredytów hipotecznych się nie pogorszył.
WK: Pomoc kredytobiorcom, którzy mają kłopoty ze spłatą zobowiązań to sprawa, która nie budzi kontrowersji. Mamy Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, możemy zastanawiać się nad innymi narzędziami wsparcia, ale celowanego. Tymczasem z wakacji kredytowych mogą korzystać i ci, dla których spłata jest problemem, i ci których status majątkowy nie skłania do zaciskania pasa, dlatego że raty kredytu wzrosły. W naszym banku z wakacji skorzystał kredytobiorca, który ma 8 mln zł kredytu, a oszczędności w spłacie rat, jakie wynikły z wakacji, wyniosły 400 tys. zł. A dodam, że te pieniądze nie są opodatkowane, to czysty zysk.
Zrobiliśmy symulację, żeby się przygotować na to, co będzie po zakończeniu wakacji kredytowych. Bo jeśli wysoka inflacja i wysokie stopy się utrzymają – a tego nie możemy wykluczyć – problem ze spłatą rat może powrócić. Zmierzyliśmy więc ryzyko dla naszych kredytobiorców. Wzięliśmy ich dochód w momencie zawierania umowy, zmierzyliśmy według branż ile statystycznie wzrosły te dochody, wyliczyliśmy ile wynoszą dziś. „Zestresowaliśmy” jeszcze lekko obecne stopy procentowe i zobaczyliśmy – biorąc pod uwagę wyliczenia dot. obecnych dochodów – ile naszym kredytobiorcom zostaje dochodu rozporządzalnego z uwzględnieniem reguł, które dzisiaj stosujemy w sektorze dla udzielania kredytów.
Założyliśmy też, że jeśli dochód klienta znajduje się poniżej standardów dochodu rozporządzalnego stosowanego w sektorze, ale jest to ubytek niewielki, kwotę rzędu 200 zł, to i tak będzie spłacał kredyt. W efekcie potencjalna rezerwa, jaką musielibyśmy zawiązać na tych, którzy rzeczywiście mieliby kłopoty ze spłatą kredytu wyniosłaby 90 mln zł. I taka rezerwę zawiązaliśmy. A koszty wakacji kredytowych w naszym banku to blisko 900 mln zł. Dziesięciokrotnie więcej! A przecież w przypadku rezerwy kredytowej, mówimy tylko o potencjalnym ryzyku, bo nie każde ujęte w rezerwach ryzyko zawsze się zmaterializuje.
Widzimy zatem, że kredyty hipoteczne – i frankowe, i złotowe – to bardzo w tym momencie kosztowny produkt dla banków.
AS: Czy to znaczy, że polskie banki przestaną udzielać kredytów hipotecznych?
WK: Nie. Takiego scenariusza nie przewiduję. Mam nadzieję, że uda się w jakimś przewidywalnym czasie ustalić jasne zasady, na jakich kredyt hipoteczny będzie mógł być udzielany bez dodatkowego ryzyka, a wahadło konsument – dostawca usług przestanie się nadmiernie wychylać w prokonsumencką stronę.
AS: Sektorowi bankowemu chodzi za zatem o jakieś regulacyjne wyznaczenie linii podziału ryzyka między bank, a klienta? Mają się dzielić po równo?
WK: Taka linia niekoniecznie musi przebiegać pośrodku, ale musi być przewidywalna. To bardzo ważne, bo jeśli banki będą wiedziały, co mają klientowi zapewnić, to to zrobią. Sytuacja, w której banki oferują produkty na – wydaje się – jasno określonych, akceptowany przez innych uczestników rynku i regulatorów zasadach, a po pięciu latach – a mówimy o produktach długoterminowych – dowiadują się, że te zasady powinny być jednak inne i ponoszę z tego tytułu określone, niemałe, straty – jest wysoce niekomfortowa.
W przypadku naszego banku rezerwy na kredyty frankowe to około 2 mld złotych. Są banki, które miały w ubiegłym roku bardzo duże straty z tego tytułu. I nie chodzi tylko o to, że banki miały negatywny wynik finansowy, chociaż – jak każde przedsiębiorstwo – powinny osiągać zysk. Znacznie ważniejsze i bardziej niebezpieczne jednak w dłuższej perspektywie jest to, że ów negatywny wynik uniemożliwia odbudowę kapitału, a ten będzie w najbliższych latach bardzo potrzebny.
AS: Jak przy tych obecnych zawirowaniach dotyczących kredytów hipotecznych wygląda ich sprzedaż?
WK: Widać, że produkcja nowych kredytów wszędzie znacząco spadła, u nas – diametralnie (sprzedaż kredytów hipotecznych w I kw. wyniosła 45,6 mln zł /-97,4% r/r/). To wynika oczywiście również ze znacznego zmniejszenia popytu ze względu na znacząco mniejszą zdolność kredytową klientów, co jest skutkiem z jednej strony wysokiej inflacji i zmniejszenia dochodu rozporządzalnego, z drugiej zaś stosowanych przez Komisję Nadzoru Finansowego buforów ostrożnościowych. Te wskazują, by wyceniać ryzyko kredytowe dla stóp o 5 pkt. proc. wyższych niż obowiązujące. Obecnie bufor został obniżony do 2,5% dla kredytów ze stała stopą, co nieco poprawia sytuację.
Z drugiej strony ceny mieszkań, mimo tak małego popytu na kredyty, nie spadają. Koniunktura była taka, że deweloperzy ograniczyli nowe budowy o 40%. W ostatnim czasie powiększyli swoje banki ziemi i patrzą, co będzie dalej. Ostatnie informacje wskazują, że wyhamowanie w tym obszarze się kończy i ludzie zaczynają się zapisywać na nowe mieszkania. To jednak dopiero delikatne odreagowanie, a nie przełom.
AS: Prezes Biura Informacji Kredytowej informował w marcu, że słabnie dyscyplina spłaty kredytów hipotecznych, a w tym segmencie ta dyscyplina była największa. Przypisywał to oczekiwaniu kredytobiorców na spodziewane przez nich korzystne rozstrzygnięcia sądowe i idące za tym nowe regulacje. Widzicie takie zjawisko w waszym portfelu?
WK: Nie, nie widzimy tego zjawiska u nas, ale musimy też zróżnicować sytuację między bankami. W BIK jest przegląd całego rynku. Te portfele nie są wszędzie homogeniczne. Uczestniczyłem np. w spotkaniu, gdzie mówiliśmy też o kredytach gotówkowych z utratą wartości i jedna z koleżanek wspomniała, że ma w tym segmencie 11% kredytów z utratą wartości. My mamy 4,2%.
Mogę tylko powiedzieć, że dzisiaj w portfelach detalicznych nie widzimy pogorszenia. Jedyne symptomy występują w segmencie mikro.
AS: Może proponowany przez rząd kredyt 2% rozrusza nieco rynek?
WK: Obawiam się, że raczej „rozbuja” ceny mieszkań przy wciąż ograniczonej podaży. Nie dostrzegam, żeby w ciągu ostatniego roku, mimo hamującego popytu, ceny spadły, a dostępność mieszkań się zwiększyła. Jeśli pojawiały się nowe inwestycje, były szybko wyprzedawane.
AS: Obecne kłopoty z kredytami frankowymi to nie koniec… Przed nami orzeczenie TSUE…
WK: Są różne scenariusze. Przewodniczący KNF w swoim wystąpieniu przed TSUE szacował, że werdykt Trybunału może w skrajnym scenariuszu oznaczać koszt dla sektora rzędu 100 mld zł. To oznaczałoby potencjalną konieczność rekapitalizacji niektórych banków. Z dnia na dzień okazałoby się, że część z nich nie spełnia wymogów regulacyjnych. A nie wiem, czy rozsądnym byłoby iść w stronę rozluźniania tych wymogów…
Na zyski banków nie powinniśmy patrzeć, jak na coś nadzwyczajnego, co nie musi mieć miejsca i jest tylko źródłem zadowolenia dla krajowych i zagranicznych akcjonariuszy. To błędna perspektywa. Zysk jest dla banków źródłem do budowania kapitałów. Kapitały są natomiast niezbędne do udzielania kredytów, w tym przede wszystkim finansowania rozwoju przedsiębiorstw oraz absorpcji negatywnych szoków w gospodarce. Zapewnienie takiego finansowania przez banki jest konieczne do tego, żebyśmy mogli się dalej szybko rozwijać. A dodam, że mówimy tu o sektorze funkcjonującym w dużej gospodarce, w której zapotrzebowanie na finansowanie będzie rosło wraz z wychodzeniem z ograniczonego wzrostu i spodziewanym udziałem w odbudowie Ukrainy. Mówiąc najprościej – przy niekorzystnym wyroku TSUE tego kapitału nie będzie, gospodarka wyhamuje, a zdolność do absorpcji strat będzie ograniczona.
AS: Sektor może sobie z takim orzeczeniem poradzić?
Na pewno szansą na uniknięcie negatywnych scenariuszy byłoby ustawowe rozwiązanie problemu kredytów walutowych. Byłyby one przewalutowywane i traktowane jak złotowe, przy czym kredytobiorca wciąż miałby otwartą ścieżkę sądową.
AS: Przewodniczący KNF przestrzega jednak banki, żeby liczyły na ustawę…
WK: Wydaje mi się, że ustawa byłaby dobrym rozwiązaniem. Już dziś każdy bank, który ma w swoim portfelu kredyty frankowe oferuje swoim klientom możliwość mediacji. Ustawowa regulacja trochę wystandaryzowałaby tę ścieżkę i w pewnym sensie dała klientom banków ofertę minimum, bo nie można wykluczyć, że niektóre banki zaoferują korzystniejsze warunki przewalutowania. Byłoby to również rozwiązanie sprawiedliwe, bez faworyzowania jednej grupy społecznej i konsekwencji odczuwanych przez ogół społeczeństwa i gospodarkę.
Dziękuję za rozmowę.