Sektor rolno-spożywczy to dziś jedna z głównych polskich gałęzi eksportowych i coraz atrakcyjniejsze miejsce do inwestowania dla firm zagranicznych. Koniec wojny w Ukrainie może zaś otworzyć tej branży perspektywę całkiem nowych możliwości inwestycyjnych na Ukrainie. Perspektywy rozwoju i współpracy między rynkiem polskim i ukraińskim będą zupełnie nowe i inne niż przed wojną, a mogą być też bardzo korzystne dla polskich firm, które już teraz powinny zacząć się do tego przygotowywać – mówi Piotr Grauer, partner w KPMG w Polsce i lider doradców sektora FMCG
Barbara Woźniak, ISBiznes.pl: Jak wyglądał rynek fuzji i przejęć w sektorze rolno-spożywczym w ciągu ostatnich 5-10 lat? Które branże były najbardziej atrakcyjne, dla jakich inwestorów i jak to się zmieniało?
Piotr Grauer, partner w KPMG: Zacznę od charakterystyki sektora rolno-spożywczego w Polsce, bo to ma decydujący wpływ na to, jak przebiegają procesy transakcyjne. Istotne jest to, że zdecydowaną większość stanowią firmy w rękach polskich, prywatnych właścicieli, zakładane po 1989 r., czyli mające 30 czy ponad 30 lat. Pamiętajmy, że firmy rolno-spożywcze w Polsce powstawały na bazie wielowiekowej tradycji produkcji rolnej, co ma niebagatelne znaczenie, jeśli chodzi o pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Z racji tego, że są to prywatne firmy, w rękach prywatnych inwestorów, to w większości sektorów jest ogromne rozdrobnienie.
To co dziś ma największy wpływ na branżę, to fakt, że od wejścia do UE w 2004 r. branża wrzuciła wyższy bieg i nabrała rozpędu, jeśli chodzi o możliwości eksportowe. Dotacje unijne – szacunkowo w wysokości ponad 100 mld euro – zostały przeznaczone na modernizację sektora, a to przełożyło się na gigantyczny wzrost eksportu. Dziś sektor rolno-spożywczy jest jedną z głównych polskich gałęzi eksportowych i w zeszłym roku eksport wyniósł 37 mld euro, podczas gdy w 2004 r. była to zaledwie jedna dziesiąta tego.
Patrząc na typowe transakcje w sektorze, to tymi którzy szukają kapitału i chcą sprzedać firmy są przede wszystkim prywatni właściciele. Tu pojawia się ogromny obszar i temat transakcji sukcesyjnych. Mamy też inwestorów funduszowych, a fundusze private equity lubią tę branżę i sporo w niej inwestują, co też oznacza, że coraz częściej są sprzedającymi spółek po fazie rozwoju i szukają na nie inwestorów. Najmniejsza grupa firm, które są sprzedającymi to korporacje, przede wszystkim międzynarodowe. Zajęły one miejsce na polskim rynku w larach 90. Na fali ówczesnej prywatyzacji udało im się w wielu przypadkach kupić dość atrakcyjne polskie marki, jak choćby Wedel czy Pudliszki i ruchy transakcyjne z ich strony są stosunkowo niewielkie.
Po stronie inwestorów mamy przede wszystkim inwestorów branżowych, a Polska z racji tego, że stała się centrum, czy hubem produkcji spożywczej na Europę Zach. jest coraz atrakcyjniejszym miejscem do inwestowania dla firm zagranicznych, nie tylko z Europy Zach., ale też z innych kontynentów. Poza tym na branżę patrzą też wspomniane fundusze private eqity i – niestety mające najmniejszy udział wśród inwestorów – firmy polskie. Myślę, że bierze się to z paru powodów. Firmy polskie mają najmniejsze zasoby kapitałowe w porównaniu z firmami zagranicznymi czy funduszami, ale ważniejszym powodem ich relatywnie małej aktywności jest to, że niewiele firm nauczyło się robić transakcje i rozwijać się poprzez akwizycje. Nie mają tego wpisanego w swoje DNA korporacyjne. Na palcach jednej ręki można policzyć firmy polskie, aktywne w tym sektorze jak, np. Maspex czy Polmlek.
Myślę, że w dłuższej perspektywie to jest pewien problem systemowy i biznesowy, żeby ten polski, rodzimy kapitał był w stanie konsolidować branżę i nie zostawiał tego pola firmom zagranicznym, gdyż to będzie służyć ich wzmacnianiu.
Jeśli chodzi o sektory to wyodrębniłbym trzy grupy sektorów, w których jest najwięcej transakcji. Pierwszy to tradycyjne sektory do konsolidacji – sektor mięsny i mleczarski, a w mleczarstwie transakcje prowadzone są – oprócz wspomnianego Polmleku – przez spółdzielnie mleczarskie, natomiast w bardzo rozdrobnionej branży mięsnej inwestorami są największe firmy tego sektora w Polsce.
5-10 lat temu takim „hot tematem”, jeśli chodzi o inwestycje była szerokopojęta produkcja private label i we wszystkich sektorach branży spożywczej inwestorzy funduszowi, finansowi interesowali się firmami, które stały się liderami w swojej branży, jeśli chodzi o produkcję private label. Ta fala powoli wygasa, a produkcja i sprzedaż produktów private label w Polsce ulega stopniowemu nasyceniu, więc perspektywy wzrostu tych firm stają się relatywnie mniejsze niż były dekadę temu.
Pojawiają się nowe segmenty odpowiadające na trendy konsumpcyjne takie jak zdrowa żywność, produkty convenience, wegańskie, czy wolne od różnych dodatków. To są na pewno segmenty rynku, które są bardzo ciekawe transakcyjnie dla inwestorów branżowych i finansowych. Głównym problemem w tych branżach jest to, że cierpią one na ogromne rozdrobnienie – pojawia się mnóstwo malutkich firm, które cierpią na brak kapitału, a przede wszystkim na brak skali i w związku z tym zainteresowanie inwestorów transakcjami ogranicza się na razie do największych podmiotów, które mogą być z czasem konsolidatorami. Jednak widzimy tu przykłady ciekawych transakcji, które idą w tym kierunku jak np. transakcja sprzed roku Bakalland-Delecta, kiedy prywatny polski inwestor ze wsparciem znanego inwestora i przedsiębiorcy Rafała Brzoski, który zainwestował też w to przedsięwzięcie, został wykupiony od funduszu, a następnie połączył się z firmą zdrowej żywności Purella.
BW: Jak kształtowała się wartość rynku M&A w sektorze rolno-spożywczym w Polsce w poprzednich latach i jak może wzrastać w kolejnych?
PG: Bardziej niż o wartości, mówiłbym o ilości transakcji, bo sektor rolno-spożywczy zdominowany jest przez rodzime firmy w rozdrobnionych branżach, a transakcje zdominowane są przez cele czy firmy średniej wielkości, czyli takie o wartości transakcji do 200 mln zł i takich transakcji w sektorze jest rocznie 20-30.
Pytanie czy to dużo czy mało. Z jednej strony nie jest tych transakcji dużo, bo jeśli rozdzielimy to na wszystkie branże od mleczarstwa, produkcji mięsnej, przez branżę napojową, makarony itd. to okaże się, że przypada po jednej transakcji w każdej branży rocznie, natomiast patrząc w skali całej gospodarki, to okazuje się, że sektor przetwórstwa rolno-spożywczego od strony liczby transakcji jest jednym z najważniejszych transakcyjnie w Polsce, bo też skala wielkości i ilości firm na tle całego kraju jest znacząca. Ten sektor jest też transakcyjnym liderem pod względem liczby transakcji w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Aby to zilustrować, to te 20-30 transakcji, to jest tyle co sumarycznie transakcji w tym sektorze we wszystkich pozostałych krajach nowej unii, czyli tej 10, która weszła do UE w 2004 r. To pokazuje z jednej strony znaczenie tego sektora w gospodarce polskiej i znaczenie na tle całego regionu.
Wyceny to długi temat na osobną rozmowę, ale zacznę od aspektu teoretycznego. Na wycenę transakcji wpływa zarówno kondycja samej firmy i jej model biznesu, jak i sytuacja i perspektywy jej sektora, a także szerokopojęta sytuacja makroekonomiczna na rynku w Polsce i na świecie. Natomiast to, co jest interesujące w kontekście omawianego sektora, to to że na przestrzeni lat jest coraz więcej transakcji sukcesyjnych. Ze względu na to, że firmy były zakładane ponad 30 lat temu, ponad połowa wszystkich prywatnych firm w Polsce – poza mikroprzedsiębiorstwami – została założona między 1989 a 1991 r. To jest systemowe zjawisko, które nie występuje nigdzie indziej na świecie poza krajami postkomunistycznymi.
Dziś właściciele tych firm wchodzą w wiek emerytalny i mają problem ze znalezieniem spadkobierców, którzy byliby gotowi poprowadzić dalej firmę. Badania pokazują smutną rzeczywistość, że mniej iż 10% potomków właścicieli firm jest zainteresowanych przejęciem schedy po rodzicach. To oznacza gigantyczny problem, który będzie się coraz częściej przekładał na gotowość do sprzedaży firm. Sprzedanie firmy bez sukcesji ma swoje zalety, bo to oznacza dla właściciela możliwość spokojnego przejścia na emeryturę bez konieczności dalszego zajmowania się firmą, czy możliwość rozliczenia majątku w rodzinie. Może to oznaczać też szansę na profesjonalizację zarządzania taką firmą, gdyż często bolączką tych firm jest to, iż założone przez prywatnego właściciela były od początku prowadzone w ten sam sposób przez niego czy jego rodzinę. Często są to przedsiębiorstwa, które urosły co do skali działania i powinny przejść przez biznesową transformację i profesjonalizację zarządzania. Często też mentalnie założyciel takiej firmy nie jest w stanie sam tego przeprowadzić i dopiero nowy nabywca wprowadza zarządzanie.
I tu dochodzimy do problemu wyceny takich przedsiębiorstw, bo to jak te firmy są przygotowane, a w zasadzie nieprzygotowane do transakcji ma ogromny wpływ na wycenę i percepcję wartości przez inwestorów. Firmy rodzinne nie były przygotowywane do sprzedaży w prawie we wszystkich przypadkach, co oznacza brak przejrzystych finansów, brak szczebla zarządczego, pomieszane aktywa, a nawet brak struktur formalno-prawnych. Na to nakładają się też często wyimaginowane oczekiwania właścicieli co do wartości firmy. Grają tu rolę i emocje, i wyrywkowe informacje zaczerpnięte z wyrwanych z kontekstu transakcji z przeszłości. Dużo jest w tym przypadkowości i emocji podszytych ego, że „to jest mój majątek budowany 30 lat i jest on warty gigantyczne pieniądze”. Jeszcze jak nałożymy na to brak doświadczenia transakcyjnego, to mamy miks, który powoduje, że przeprowadzenie skutecznie i z sukcesem takiej transakcji sukcesyjnej wiąże się z bardzo wieloma problemami czasowymi, organizacyjnymi i wymaga profesjonalnego doradztwa, żeby to przeprowadzić.
BW: Jak zmienił się rynek fuzji i przejęć w czasie pandemii Covid-19 i jaki był jej wpływ? A jak na rynek fuzji i przejęć wpłynęła wojna w Ukrainie?
PG: Na przestrzeni ostatnich trzech lat mieliśmy dwa kryzysowe zjawiska w gospodarce, ale ich wpływ zarówno na transakcje jak i na sam sektor rolno-spożywczy był zgoła odmienny.
Przez Covid branża rolno-spożywcza przeszła suchą nogą, choć oczywiście w momencie, gdy nastąpiły lockdowny, to były ogromne perturbacje w łańcuchach dostawach, czy związane z kwestiami sanitarnymi i przestawieniem się firm na takie funkcjonowanie. Jednak było to w miarę krótkotrwałe i choć sektor usług, tam gdzie jest bezpośredni kontakt z klientem, bardzo ucierpiał, to branża produkcyjna – a do takich zalicza się sektor spożywczy – w miarę szybko przeszły na nowy tryb funkcjonowania.
Dodatkowo pomogło to, że w Polsce w przeciwieństwie do innych krajów europejskich, nie za bardzo jest rozwinięty sektor turystyczny, a przede wszystkim nie bazuje on na turystach zagranicznych, więc ta część popytu nie zniknęła, a wręcz wzrosła, bo Polacy na wakacje zostali w kraju. Oczywiście kilka segmentów sektora spożywczego jakimiś problemami zostało dotkniętych np. drobiarstwo, które eksportowało, czy branża piwna, bo nie było eventów, ale to jednostkowe przykłady.
Transakcyjnie, gdy w Europie pod koniec lutego i w marcu 2020 r. wybuchł Covid, nastąpiło wstrzymanie oddechu z powodu ogromnej niepewności co będzie dalej, zarówno w wymiarze społeczno-zdrowotnym jak i gospodarczym. A to dlatego, że lockdown to zjawisko, z którym nigdy w historii pokoleń nie mieliśmy do czynienia i nie wiadomo było, co stanie się z gospodarkami. Dopiero jak pojawiły się transfery publiczne i rządowe tarcze ochronne, rynki zrozumiały w jakim kierunku to idzie i po paru miesiącach nastąpiła normalizacja i powrót do normalnych procesów transakcyjnych, ale z wyłączeniem sektorów, które Covid dotknął systemowo, ale nie dotyczy to branży spożywczej.
Patrząc teraz na wojnę w Ukrainie wszystko jest inaczej i trudno przewidywać rozwój sytuacji, ponieważ jak dotąd wszelkie prognozy się nie sprawdzały. I nie mówię tu o prognozach branżowych, ale o tym co to będzie za zjawisko. Przed 24 lutego nikt o zdrowych zmysłach nie zakładał, że będzie pełnoskalowa wojna, a wojna wybuchła. I tak samo po wybuchu wojny większość przypuszczała, że w ciągu paru dni czy tygodni ona się skończy, a ona trwa do dziś. Tak jak po wybuchu wojny wszyscy zdroworozsądkowi zakładali, że Ukraina z Rosją, jako drugą armią świata, nie jest w stanie wygrać wojny, to dziś widzimy, że sytuacja jest zupełnie inna. I pewnie każde prognozowanie co dalej ta wojna przyniesie jest obarczone ogromnym ryzykiem.
Natomiast z punktu widzenia transakcyjnego sama wojna nie jest zjawiskiem nowym, bo w historii konflikty pojawiały się regularnie. Pamiętajmy też, że był 11 września w USA (atak terrorystyczny na USA w 2001 r. – przyp. red.), w samym centrum finansowego świata, który też miał potem swoje skutki. Natomiast rynki transakcyjne lepiej rozumieją tego typu zjawisko niż Covid i lockdown, który był czymś zupełnie nowym.
Z perspektywy czasu wybuch wojny nie spowodował zatrzymania na rynku transakcyjnym, choć nastąpiła wzmożona ostrożność wśród pewnych grup inwestorów, dla których jesteśmy państwem przyfrontowym. Myślę tu szczególnie o inwestorach amerykańskich. Natomiast inwestorzy polscy czy europejscy przyzwyczaili się do tej sytuacji i nie patrzą tak mocno przez pryzmat ryzyk geopolitycznych, że wojna przeniesie się i do nas, a patrzą przez pryzmat wpływu na gospodarkę.
I przechodząc do wpływu wojny na gospodarkę, to sytuacja jest zgoła odmienna niż Covid. Tak jak Covid dotknął firmy usługowe, a firmy produkcyjne w miarę sobie poradziły, a branża spożywcza nie miała problemu, tak teraz sytuacja związana z wojną dotyka firmy produkcyjne, a nie usługowe, a to dlatego, że firmy zmagają się z inflacją kosztową. Inflacja kosztowa zaczęła się jeszcze przed wojną, bo od połowy zeszłego roku ceny przyspieszały, co jeszcze było na kanwie odbicia pocovidowego, a teraz mamy ogromną inflację, a firmy, w tym branża spożywcza zmagają się z kosztami biznesu.
Branża spożywcza ma jeszcze dodatkową trudność. Po pierwsza branża rolno-spożywcza przez lata działała na niskich marżach i dziś konsekwencją jest to, że przy kryzysie, gdy zaciskają się nożyce kosztowo-przychodowe, firmy nie mają poduszki finansowej i wpadają w straty. I to jest największy kryzys od 30 lat od strony relacji kosztowych. Drugi problem branży przetwórstwa spożywczego jest taki, że nie jest w stanie samodzielnie podejmować decyzji o przerzucaniu kosztów na odbiorców, bo po drodze są sieci handlowe, które mają swój własny interes i blokują w jakiś sposób to gwałtowne przenoszenie kosztów.
To powoduje, że od strony transakcyjnej właściciele firm spożywczych, nie tyle nie są gotowi do transakcji, co zdają sobie sprawę, że z kwartału na kwartał pogarszają im się wyniki, a po drugie są zajęci operacyjnością, szukaniem marży, cięciem kosztów i przetrwaniem. I z tej perspektywy najbliższe sześć miesięcy będzie zapewne kluczowe, bo to będzie okres zimowy, gdy wszyscy zastanawiają się czy starczy energii dla ludności i dla przemysłu. Drugą rzeczą jest to, że wszyscy mają nadzieję, iż za sześć miesięcy sytuacja wojenna się zacznie jakoś klarować.
To wszystko powoduje, że transakcyjnie najbliższy czas jest czasem dużej niepewności i mniejszej skłonności do rozmów z inwestorami, i to zarówno po stronie inwestorów, którzy nie widzą tej niepewności, ale przede wszystkim po stronie właścicieli firm, którzy widzą, że nie będą mogli dziś liczyć na dobrą wycenę, a liczą na to, że przetrwają ten czas.
BW: A co po zakończeniu wojny? Jakie są perspektywy sektora rolno-spożywczego jak już wojna w Ukrainie się skończy?
PG: Tu otwiera się perspektywa, która może mieć z jednej strony obszar całkiem nowych możliwości, a z drugiej strony obszar wyzwań, które stoją przed branżą.
Wyzwaniem jest to, że jeżeli wojna zakończy się wynikiem pozwalającym Ukrainie podejmować suwerenne decyzje w kierunku dalszej integracji z Zachodem, docelowo z Unią Europejską, to oznacza to stopniowe otwieranie się rynków europejskich na rolne produkty ukraińskie, które są dużo bardziej konkurencyjne od polskich i tak było historycznie. Ukraina była spichlerzem Europy, także samej Rosji, i to się nie zmieniło.
To spowoduje zmiany pewnych wektorów, które dotychczas były korzyścią po stronie Polski, a później przesuną się na Wschód. Jednak to wygląda na jeszcze dość odległą perspektywę, natomiast w bliższej perspektywie – jeżeli przy tych warunkach konflikt zostanie zakończony – przed polskimi firmami mogą się otworzyć zupełnie nowe możliwości inwestycyjne na Ukrainie, gdzie firmy przetwórcze niestety będą obciążone zniszczeniami i brakiem kapitału, a biznes ukraiński będzie bardzo zniszczony. Po drugie polskie firmy dzięki byciu w UE przez prawie 20 lat dzięki rozwojowi, eksportowi i kapitałom, nabrały większej masy i też stopniowo nabierają kompetencji w zakresie ekspansji zagranicznej. To może im ułatwić rozwój i zagospodarowywanie rynku ukraińskiego.
Trzecia rzecz na którą, bardziej od strony emocjonalnej, trochę liczymy, jest taka, że sympatia od strony narodu i władz ukraińskich dla Polski ze względu na wspieranie ich w czasie wojny, przełoży się na sympatię w robieniu biznesu i wspólnym rozwoju gospodarczym.
Ale aby to nie były pobożne życzenia to potrzebne są na pewno programy wspierające tego typu inwestycje po stronie polskiego rządu, a także rozwój kompetencji w samych firmach, bo w tym rząd już nie wyręczy przy rozwoju na rynku ukraińskim. Firmy muszą po pierwsze podjąć ryzyko i to ryzyko może być dzielone między prywatny biznes, a agendy rządowe, ale firmy muszą też umieć kompetencyjnie biznesowo przy takiej ekspansji i akwizycjach poradzić sobie z istnieniem na tych rynkach.
Wygląda jednak na to, że perspektywy rozwoju między rynkiem polskim i ukraińskim będą zupełnie nowe niż były przed wojną i pod pewnymi warunkami mogą być bardzo korzystne dla polskich firm, które już powinny się zacząć do tego przygotowywać.
Dziękuję za rozmowę